Quantcast
Channel: Szycie z Czeremchą
Viewing all 60 articles
Browse latest View live

Na Bloggerze od marca 2009…

$
0
0

Na Bloggerze od marca 2009…

No nie, wierzyć się nie chce, że tyle trwało obnoszenie się w myślach – zaczynać, czy nie? I jeśli zaczynać – to po co właściwie?

I dlaczego?

Dlaczego – to może i wiem. Bo szyłam, szyję i szyć będę. I o tym moim szyciu chcę pisać. Nie, nie pisać – podzielić się nim. Nie – chwalić – bo jakoś nie czuję takiej potrzeby. Za długo szyję, za wiele rzeczy uszyłam… To trochę moja codzienność /no dobrze – nie szyję codziennie ;-)/, taka oczywistość. Nikt się przecież nie chwali tym że chodzi, je, śpi… Ale jeśli ktoś mnie zapyta, jak ja to robię i czy nie mogłabym pomóc – to dlaczego miałabym powiedzieć „nie!”?

Szyję z jakiegoś powodu i po coś. Jeśli dla siebie – to dlatego, że coś mi jest potrzebne i po to, żeby się po raz kolejny sprawdzić. Zobaczyć, jak wyjdzie, czy się udało. To będę wiedziała tylko ja. Ja najlepiej. Nawet, jeśli komuś się nie spodoba, a ja sama jestem zadowolona – to nie bardzo się przejmę. Ba – jeśli ja sama nie będę zachwycona – to pochwały innych nie zmienią mojego zdania.

Jeśli szyję dla kogoś – to dlatego, że ktoś mi zaufał i powierzył w moje ręce czy to coś do przeróbki, czy materiał do uszycia. Wtedy mam okazję się sprawdzić – i przekonać się, czy moje wrażenia z efektu końcowego są spójne z wrażeniami tego „ktosia”.

Dlatego – nie będę tu pisać i wklejać zdjęć po to, żeby słuchać ochów i achów. Nie spodziewam się ich zresztą. Za to – bardzo chciałabym, żeby czytelnik bloga /o ile się jakiś znajdzie ;-)/ podrzucał mi jakieś tematy, z którymi mogłabym się zmierzyć i spróbować pomóc. Jakieś kłopoty z modelowaniem, krojeniem, dopasowaniem, szyciem – choćby te najprostsze. Zresztą – czy takie są? Dla początkującego wszystko może być trudne, a doświadczonych chyba nie uświadczę wśród czytelników mojego bloga /o ile się jacyś w ogóle znajdą ;-)/

No więc – pozdrawiam was, moi ewentualni czytelnicy!

Czas się sprężyć.

$
0
0


Zachciało mi się kurtki wiosennej, albo na chłodne dni lata… Tymczasem – za oknem jak jest, każdy widzi ;-) Przynajmniej w Opolu i przynajmniej dziś. ;-) Powinnam raczej coś mocno letniego wziąć na warsztat. No ale – pogoda zmienną jest i może kurtka tak czy siak się przyda.

Postanowiłam pójść po większej linii oporu ;-) i uszyć ją z żurnala, z którego szyję rzadko. Zresztą – chyba jest już nie do kupienia w Polsce. Bo kiedyś był. Ale – nawet wtedy, gdy kupowałam go dość regularnie, obsługa sklepu nie wiedziała, że go sprzedają ;-) Czyli – dość niszowy był.

La Mia Boutique. Kiedyś wychodził nawet po polsku…

Numer stary, z listopada 2002, ale nie o to chodzi, w którym roku wydany, tylko – czy konkretny fason mi się podoba. A podoba się. Mam zamiar uszyć nie płaszczyk, a kurtkę – czyli skrócić wykrój, no i trochę go ozdobić, jeśli mnie przy szyciu coś nie trafi. ;-)



Dlaczego piszę o większej linii oporu? Ano właśnie…

Po pierwsze – wydawnictwo w języku zupełnie mi obcym, bo włoskim ;-) Półtora roku łaciny w liceum pomoże tylko troszkę ;-)

Po drugie – zupełnie inna rozmiarówka, więc trzeba będzie pokombinować.

Po trzecie – niewiele szyłam z tych żurnali, więc ciężko mi powiedzieć, na ile są rzetelne pod względem opracowania technicznego modeli. Z Burdy mogę szyć na siebie w ciemno – wiem, gdzie skrócić, a co wyrzucić ;-) Tu – będzie zagadka…

A więc /nie zaczyna się zdania od „a więc’, jak mawiała moja polonistka/ - pierwsze koty za włoskie płoty.

Zajmijmy się tabelą rozmiarów.

Takie pytania często padają w różnych krawieckich miejscach w internecie, które odwiedzam. "Moje wymiary zupełnie nie zgadzają się z tabelą".

No i dobrze – moje też ;-) Tabele zawierają wymiary uniwersalne, a jeśli coś jest uniwersalne, to małe jest prawdopodobieństwo, że na kogoś będzie pasowało w 100 %./

Trzeba się zmierzyć – najlepiej w miejscach wskazanych w tabeli – i porównać swoje wymiary z wymiarami w tabeli.

W zasadzie nie mierzę wykroju. Wykrój zawiera dodatki na luz – na ten nadmiar materiału, który pozwala na w miarę nieskrępowane ruchy. Dodatki na luz wyznaczają też  styl – inne będą w bluzce „przy ciele”, a inne – w luźnej. Oczywiście, wiele osób narzeka, że gotowe wykroje są za luźne, mimo obmierzenia się i wyboru właściwego rozmiaru – ale zauważyłam, że tak się dzieje w modelach, które łatwo jest dopasować. Poza tym – łatwiej kijek pocienkować… ;-) I trzecia rzecz – wiele osób nosi teraz ciuchy mocno dopasowane, wręcz z krawieckiego punktu widzenia za ciasne /pozwalają na to nowoczesne materiały, zwłaszcza te z dodatkiem lycry czy elastanu/. Modele z żurnali w zasadzie takie nie są…

Napisałam – wykroju czy inaczej mówiąc formy - w zasadzie nie mierzę. Otóż – to, co mierzę /co zdarza mi się mierzyć i korygować na moje potrzeby przy odrysowywaniu wykroju/ to parę wymiarów, co do których wiem, że się różnią od „wymiarowych” i nie poprawione zrujnują końcowy efekt.

Skąd wiedzieć, które to są wymiary? Otóż najczęściej te, z którymi mam kłopoty mierząc gotowe ciuchy ;-)

Mam ramiona szersze w obwodzie, niż ustawa przewiduje /ba, w dodatku jedno bardziej ;-)/ - i często taka np. kurtka jest dobra w talii i biodrach, a rękawy… Szkoda gadać. Mierzę szerokość rękawa w wykroju, sprawdzam, czy mi odpowiada i czy trzeba coś dodać, albo nie.

Jestem niska – długość tyłu i przodu do poprawienia. Tu jednak nie mierzę wykroju – odejmuję potrzebne centymetry porównując moje wymiary z tabelą.W spódnicach i spodniach – z powodu wzrostu, a raczej jego niedoboru ;-) – koryguję często głębokość przodu i tyłu, ale nie w każdym modelu. W modelach z krojem zwanym francuskim czy też princess – muszę sprawdzić wysokość biustu ;-) No i tu – mierzę formę. Oczywiście – nie omijają mnie - też za sprawą wzrostu - poprawki w długości rękawów i nogawek.

Mam ramiona węższe, niż wypadałoby ;-) Muszę na to uważać krojąc modele na ramiączkach krojonych z całości albo z karczkiem oraz takie na przykład modele raglanowe. Powinnam zwracać na to uwagę przy każdym modelu, ale nie zawracam sobie głowy aż tak ;-)

No i kiedyś stresowałam się głębokością dekoltu, teraz – jakby mniej ;-), ale w niektórych modelach – warto pomierzyć i to, porównując z formą.

Tych detali i miejsc po skrojeniu – albo nie da się poprawić, albo nie da się poprawić z zadowalającym efektem.

Czy „przemierzam się” często? Jeśli szyję często – to nie, ale co jakieś trzy miesiące – warto to zrobić… ;-)

Wracajmy do naszych baranów, czyli włoskiego żurnala.

Włoskiego żurnala z włoską rozmiarówką. I tu jest pies pogrzebany. Trzeba schować w kieszeń przyzwyczajenia i zmierzyć się z niecodziennością ;-)

Wstępnie określając potrzebny rozmiar w zasadzie mogę skupić się na obwodach biustu, talii i bioder. Fason kurtki jest taki, że przygotowując wykrój dla siebie powinnam skorygować długość w talii, sprawdzić obwód rękawa i oczywiście jego długość. Szerokość ramion skoryguję po przymiarce.

I tu – proszę bardzo, tak oto wygląda tabela włoska:

                                          rozm.48            rozm.50         rozm.52

obwód biustu                         104                 108               112
obwód talii                              80                   84                 88
obwód bioder                        108                 112               116

Porównując ze swoją żywą bryłą – potrzebuję skroić w okolicach biustu wg włoskiego rozmiaru 48, a w okolicach bioder – włoskiego 52… Talia w ogóle jest zagadką, bo ja jej za bardzo nie mam ;-), a Włoszki – patrząc na tabelę, mają, i to bardzo ;-), więc talię powinnam kroić z rozmiaru większego niż biodra… Nie przemawia to do mnie. Po prostu – dodam na szwy troszkę więcej, niż ustawa przewiduje. Szwy dookoła talii są 4, pół centymetra na każdym dodatku na szwy da mi 4 cm, więc powinnam dać radę…

Zobaczymy...

Pojedynek z arkuszem

$
0
0

Tak… Generalne zasady obmyślone – czas zabrać się za kopiowanie formy i jej przemodelowanie na moje potrzeby…

Od czasu do czasu pada pytanie – jak kopiować części wykrojów? W dawnych, przaśnych czasach, kiedy nikt nie słyszał jeszcze o recyklingu czyli ponownym obiegu ;-) używałam kalki maszynowej /kto dziś ją pamięta?/ układając ją starannie na rozłożonym, olbrzymim arkuszu gazety /kto pamięta dzienniki w formacie A0?/. Nie był to najlepszy wariant. Nie sposób było być w 100 % pewnym, że skopiowało się wszystkie linie i znaczniki wykroju, kalka też bywała złośliwa i lubiła się przesunąć, omijając kawałek wykroju. No i brudziła… Ale nie pamiętam, czy można było sobie ot tak, bez problemu, kupić półpergamin… Chyba nie. Niektórzy używali kalki technicznej – ale jej nie lubiłam – bo była krucha i format nie ten. Innym wariantem była cienka bibułka dekoracyjna – ale jej wiotkość mnie odpychała, no i znów – kiepski format…

Teraz już można kupić półpergamin ;-) Biały lub lekko kremowy papier w formacie A0, półprzejrzysty i wystarczająco mocny. Używany wciąż w niektórych sklepach spożywczych do zawijania towaru. Można go kupić w sklepach papierniczych – na arkusze, lub w hurtowniach – na wagę.

Papier układa się na arkuszu z wykrojami. Ale – zanim zrobi to osoba zupełnie początkująca, zapewne wpadnie w popłoch na widok tych wszystkich krzyżujących się linii i znaczków.

A kiedyś były gęstsze ;-)

Tu mogę polecić początkującym – po odnalezieniu poszukiwanej części wykroju  - poprawienie linii grubszym pisakiem. Wszystkich linii – nie tylko obramowania wykroju, ale linii kierunku nitki, znaków spotkania, talii, linii kieszonek, cięć, stębnówek… Wszystkie są zaznaczone na miniaturce formy, znajdującej się we wkładce z instrukcjami. Po prostu – trzeba porównać, czy wszystko zostało przez nas odnalezione /co czasem nie jest łatwe ;-)/ na arkuszu wykrojów.

Na zdjęciach /te – później ;-)/ widać, że przyklejam papier do arkusza z wykrojami kawałeczkami taśmy malarskiej – bez niej nie zaczynam ;-) Oczywiście, można i nie przyklejać, ale to naprawdę ułatwia życie – papieru nie trzeba wciąż przytrzymywać, nie trzeba kontrolować, czy się nie przesunął – zwłaszcza w przypadku form dużych czy raczej długich, można sobie całość obracać do woli,  Można używać tzw. gęsiej skórki, ale taśma malarska ma tez i inne zastosowanie…

Zdarza się, że papieru nagle zabraknie /wykorzystuję wtedy stare formy sklejając je ze sobą/, albo że forma składa się z dwóch części, które należy skopiować i skleić. Do sklejania papieru używam właśnie tej taśmy. Jest szersza niż gęsia skórka i daje pewniejsze połączenie, a w odróżnieniu od taśmy bezbarwnej – można po niej kreślić pisakiem.

Kończę ten wpis – za długie teksty odstręczają i zniechęcają do czytania ;-)

Jakieś pytania? :-)

Skaczę po liniach

$
0
0

Przyszedł czas na skopiowanie formy. W optymalnym dla mnie rozmiarze – czyli zaglądając do włoskiej tabelki – biust rozm. 48, biodra – 50. No i ponadnormatywny obwód ramion. Cóż. Tak już mam.

Odnalazłam linie form na arkuszach. Tak, jak zawsze – czyli w skrócie:
- we wkładce z rysunkami technicznymi i opisem szycia wskazano arkusz, na którym znajdują się formy, numery /z uwzględnieniem koloru/, pod którymi te formy się znajdują,  i objaśnienie, jakimi liniami zaznaczono konkretne rozmiary,
- na właściwym arkuszu – na jego zewnętrznych brzegach – odnalazłam numer formy /we właściwym kolorze/ i posuwając się prostopadle od brzegu arkusza ku środkowi natrafiłam na wskazaną formę.

Od razu będę sobie rysować formę najbardziej zbliżoną do mojego rozmiaru. Żeby ułatwić wam śledzenie „akcji” przeniosłam na papier formy w obu rozmiarach. Kolorem czerwonym – rozmiar 48, zielonym – 50, a czarnym – „linię osobistą” wyznaczającą przejście z rozmiaru do rozmiaru.

Jak widać – prawą górną część przodu skroję głównie w rozmiarze 48 /w okolicy od ramion do biustu/, powiększając go stopniowo w dół, do rozmiaru 50 w okolicy talii i bioder.


  
Tu zbliżenie na nową zewnętrzną linię prawej górnej części przodu. Zaczyna się od rozmiaru 48 schodząc do 50 w talii.





A tu – połowa tyłu, lewa górna część przodu i widziana poprzednio prawa górna cz. przodu.
 

Części dołu to już tylko rozm. 50.


Górna część boczna /kurtka nie ma szwu bocznego pod pachą/ - wyznaczam linię od rozm.48 w części górnej do 50 w dolnej.




Przednia część rękawa  – i tu większy dylemat. Zmierzyłam obwód ramienia formie w rozmiarze 50 /wziąwszy pod uwagę, że jest dwuczęściowa ;-)/ i porównałam ze swoim ramieniem. Wbiłabym się, ale nie byłoby mi wygodnie. Poprowadziłam nową linię wychodząc poza rozm. 50. Teoretycznie nic nie powinno się zgadzać, bo otwór na pachę jest w rozmiarze 48 mniejszy niż w rozmiarze 50/co widać na pierwszym zdjęciu/, a ja skroję rękaw w części „główkowej” właśnie wg rozmiaru 50, ale – jak widać – linia rozmiaru 50 wygląda jak linia rozm.48 plus dodatek na szwy ;-) więc nie powinno być większego problemu z dopasowaniem główki rękawa do pachy. Będę pamiętała, żeby nic nie wdawać na siłę. Zszyję rękaw, przymierzę i będę kombinować. W dodatku – mam węższe ramiona i przytnę górną część przodu i tyłu, jednocześnie powiększając nieco obwód otworu na pachę. Szyję kurtkę, a nie bluzkę czy sukienkę i dlatego nie będę się bawić w korygowanie wykroju pod kątem zwężenia ramion. Luźniejsza pacha nie zaszkodzi ;-)


 Tylna część rękawa – ta sama korekta. Trochę więcej w obwodzie… Widać wyraźnie, że jeśli po przymiarce okaże się, że przesadziłam z dodawaniem zapasu – nie będzie problemu z powrotem do rozmiaru 50.




Skracam formę dołu. Płaszczyk z żurnala ma długość 110 cm, mnie zadowoli jakieś 70 – 72. Muszę jednak pamiętać, że jestem niska i skrócę nieco górną część w okolicy talii. Zamiast skracać formy górnych części nad talią, a dolnych – pod talią – nie dodam po prostu dodatku na szwy /albo dodam go tylko minimalnie/ w talii. Pamiętając, że to kurtka ;-) Gdyby to była dopasowana bluzka – zrobiłabym inaczej. ;-)

Żeby mieć pole manewru – nie wyliczam dokładnie, o ile muszę skrócić formę. Jeśli skrócę ją o 30 cm – pozostanie długość całkowita 80 cm, więc nawet po skróceniu w talii będę się mogła zdecydować, czy kurtka ma mieć 70, czy może jednak 75 cm. A to – po przymiarce.

Odmierzam 30 cm od krawędzi dołu, zaznaczając kreseczką na liniach szwów i w jeszcze paru miejscach. Łączę linijką znaki na liniach szwów, żeby sprawdzić, czy kreseczki leżą wzdłuż linii prostej. Jest niewielki odchył /jakieś 2-3 mm/, więc mogę wyznaczyć nową krawędź dołu rysując po prostu linię prostą od linijki.



 Część dolna boczna – tu widać wyraźnie, że dolna krawędź biegnie łukiem. Znów zaznaczam kilka kreseczek odmierzonych od dolnej krawędzi…


…ale tu już muszę połączyć je ręcznie, wyznaczając nową, łukowatą krawędź dołu.



Wycinam formy z papieru tnąc po liniach a to czerwonych, a to czarnych, a to zielonych ;-) 



Zobaczymy po pierwszej przymiarce, czy moja praca miała sens ;-) Zestresowana jestem okropnie, biorąc pod uwagę, że nie mam pewności co do jakości konstrukcji żurnalowej... Ech...







Zamiast szycia…

$
0
0

 Zamiast szycia dziś – pieczenie ;-) Taki czas – wielkanocny.

Zatem – zamiast skupiać się na czymś innym, bardziej związanym z tematem bloga – pozwólcie, że złożę Wam życzenia. Po prostu i od serca – wszystkiego najlepszego.

Jak wszystkiego – to wszystkiego ;-) I zdrowia, i radości, i pogody w sercu i za oknem.

Żeby nam się lepiej szyło… ;-)

I tu się muszę wytłumaczyć – słabo idzie blogowanie. Słabo, bo po pierwsze – jestem zaangażowana w śpiew chóralny, a pracy mamy teraz co niemiara. Po drugie – wyskoczyła mi nagła i niespodziewana potrzeba uszycia bluzki. Uszyć jeszcze nie uszyłam, ale obmyślanie co i jak zaprząta moją głowę. Przez to kurtka jakoś mi nie leży ;-) Ale – obiecuję „obskoczyć” jedno i drugie ku ogólnemu zadowoleniu ;-)

Przesadziłam z tym „ogólnym”.

Ach, i jeszcze jedno mi się nasunęło – czego zabrakło w poprzednim poście! Zabrakło paru słów o nożyczkach! W kontekście wycinania formy papierowej!

Jak najdalsza jestem od promowania marek i firm. Kto mnie zna z różnych miejsc w internecie wie, jakie jest moje podejście do licytowania się „a ja mam to, a ja mam tamto”. A zwłaszcza „tylko i wyłącznie to lub tamto”. I szczególnie „nigdy w życiu to czy tamto”. Jak szyć to tylko maszyną X, nićmi Y i najlepiej – z jedwabiu…

A tymczasem – kiepskiej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy.

Szycie nie jest zajęciem dla elit. To jedno z najdawniejszych, najstarszych zajęć człowieka. Jego celem jest – uszycie – czegoś, a nie – szycie – czymś. Oczywiście, sam proces szycia jest dla jednych większą, dla innych mniejszą przyjemnością i wielkie znaczenie ma, czym się w nim posługujemy. Ale… Ale najważniejsze jest, aby sprzęt był sprawny, a posługująca się nim osoba – oswojona z nim, ba – wręcz zaprzyjaźniona. Tak, jak moja babcia, która w kuchni posługiwała się jednym nożem – dla mnie, dziecka wtedy, wyglądającego jak maczeta. Babcia obierała nim ziemniaki i cebulę, kroiła mięso i chleb. Nie zamieniłaby go na obieraczki, noże z piłkami czy inne  cuda. Była świetna w posługiwaniu się swoją maczetą.

I nie usłyszycie ode mnie, że jeśli sprzęt to takiej czy innej marki.

Za to usłyszycie na przykład, że jeśli bierzecie się za szycie, powinniście mieć dwie pary nożyczek.

Koniecznie. Co najmniej dwie, ale dwie – to minimum.

Dlaczego? Bo nic tak nie tępi nożyczek, jak papier! I widać to krojąc nie gruby, a cieniutki materiał… Jakiś szyfon, którego nitki rozjeżdżają się pod ostrzami nożyczek, ale trwają w nierozciętym uporze… Szyfon, który rozkładałam i rozciągałam na stole starannie i dokładnie, a który teraz po każdym pociągnięciu tępymi nożyczkami jedzie w sobie tylko znanym kierunku…

Najtrudniej przekonać o tym współdomowników, którzy patrzą i kiwają głowami, gdy się o tym mówi po raz setny…

Trzeba od razu im pokazać nożyczki do materiałów – zaznaczyć je jakoś, jeśli mamy w domu podobne. Sterroryzować, grożąc karą niebywałą, bądź to wybraną przez siebie, bądź zesłaną na nasze wołanie przez siły nadprzyrodzone. Niech się nie ważą, niech się boją. Bo krojenie jest jednym z pierwszych etapów szycia i jeśli nożyczki albo znikną, albo okażą się tępe już na tym etapie – to całe szyciowe przedsięwzięcie zamienia się od pierwszego podejścia w koszmar i walkę… A miało być przyjemnością…

Bardziej serio – nożyczkami do materiałów kroję tylko materiały. Jakie to mają być nożyczki? Ostre, wygodne, poręczne, nadające się do ostrzenia. Do wszelkich innych pasmanterii, papieru czy fiszbinów – używam jakichkolwiek, jakie mi wpadną w rękę i „dają radę”.

Mówiąc o ostrzeniu – pewna krawcowa „sprzedała mi” zapewne znany patent. Potrzebna jest gruba, twarda, stalowa igła. Mam do tego celu ulubione „cerówki”, które lubię nie tylko z tego względu, że ostrzę nimi nożyczki. Zatem – nożyczki w prawą, igła – w lewą rękę. I tniemy. Tzn. próbujemy, udajemy, że tniemy igłę. Zaciskamy na niej nożyczki, przesuwając igłę w kierunku czubka nożyczek i jednocześnie zamykając nożyczki. Parę takich ruchów – i żaden szyfon nożyczkom niestraszny!

To już chyba wszystko na dzisiaj. Idę do kuchni… ;-)

Jeszcze raz – Wesołych Świąt!

Z papieru na tkaninę

$
0
0


Nożyczki naostrzone, forma zrobiona – czas kroić.

Materiały zdekatyzowane…

To bardzo ważne. Materiały różnie reagują na kontakt z wodą. Z reguły się kurczą. Czasem po długości, czasem po szerokości, czasem – z obu kierunków ;-) I żeby nie było niespodzianek – powinno się je zdekatyzować przed krojeniem. Czyli – potraktować wodą.

Jak? W pralce, umywalce albo miednicy – zależy, ile tego mamy ;-) W jakiej temperaturze? W takiej, w jakiej będziemy prać. Ponieważ każdy ma swoje przyzwyczajenia – można ustawić pralkę na 40 albo 60 stopni, wlać do umywalki wodę bardzo gorącą albo bardzo ciepłą. Lepiej tak – niż wcale ;-) Dekatyzując w pralce nie trzeba wsypywać proszku ani wlewać płynu do płukania, można też – o ile pralka na to pozwala – po wypompowaniu wody /po zakończeniu etapu prania/ ominąć płukanie i od razu ustawić wirowanie.

Jeśli śpieszno bardzo – można zdekatyzować prasując materiał żelazkiem ustawionym na możliwie znośną dla materiału wysoką temperaturę, ustawiając maksymalny wyrzut pary i dodatkowo spryskując materiał wodą ze spryskiwacza.

Czego nie dekatyzuję? Tego, co się nie kurczy ;-) A kurczy się bawełna, len, wiskoza, wełna /o ile nie planuję wyłącznie czyszczenia chemicznego/ i lycra. Kurczą się podszewki. Zatem nie dekatyzuję materiałów syntetycznych oraz przeznaczonych do czyszczenia „na sucho” w pralni. Jeśli nie jestem pewna, co mam w ręku – na wszelki wypadek zamoczę, żeby nie umoczyć ;-)

Nie wiem na 100 % z czego jest zrobiony materiał na moją kurtkę /wiekowy jest bardzo, wygląda na bawełnę, ale może być mieszanką/, więc go zdekatyzowałam i wysuszyłam.  Nawet się bardzo nie pogniótł, więc odpuściłam sobie prasowanie. Nie mam pojęcia, która strona jest prawa, która lewa, więc po prostu wybrałam jedną z nich ;-) Po obu wygląda tak samo, ale ważne jest, żeby zachować konsekwencję. Czasem się zdarza, że pod wpływem np. innego oświetlenia zacznie być widoczne, że coś zostało skrojone chaotycznie i bez sensu, że materiał zacznie inaczej odbijać światło na różnych częściach odzieży – i wtedy klops… Więc – kroję układając części formy po tej samej stronie materiału i w tym samym kierunku .  U mnie jest to akurat odwrotnie, niż zaplanowano ;-) Ma to związek z gatunkiem materiału, którym posłużono się  w oryginale /doppio crepe misto lana/ , ale że mój materiał  nie ma włosa – skroję po swojemu ;-)

Model jest asymetryczny, więc części formy będę układać na prawej stronie materiału. Generalnie – uważam, że warto wyrobić w sobie nawyk układania form zawsze po tej samej stronie, Jeśli wolimy po lewej – bo łatwiej nanieść kredą czy kredką np. punkty styczne – to się tego trzymajmy. Jeśli po prawej – bo widać wtedy strukturę i nadruk na materiale – to też dobrze. Grunt to przyswoić sobie jakąś swoją zasadę – odpadnie w przyszłości, przy materiałach z nie odznaczającą się stroną prawą czy lewą, zastanawianie się, jak to ja właściwie ułożyłam materiał – tak czy tak i która strona jest która…

Muszę się zastanowić, czy i gdzie skracać formę – z powodu moich niedoborów wzrostowych. Najpierw przód i wysokość zaszewki. Widać po łukach wykroju, że fason nie jest szczególnie mocno dopasowany, więc aptekarska /a raczej – kreślarska/ precyzja nie jest – mam nadzieję – potrzebna. Ułożyłam obok siebie formę środkowej części i część boczną tak, żeby dolne krawędzie były w jednej linii i w ten sposób znalazłam czubek zaszewki. Zmierzyłam odległość od nasady szyi i porównałam do siebie – może być ;-)


Prawa część przodu – krawędź wewnętrzna jest jednocześnie linią kierunku nitki. Odmierzyłam jednakową odległość od brzegu materiału w dwóch odległych miejscach – wiem teraz, że krawędź wewnętrzna powinna się pokrywać z nitką osnowy.

Na dolnej krawędzi górnej części kurtki dodałam minimalny zapas na szwy – forma będzie skrócona w okolicy talii. Natomiast na dolnej krawędzi dołu dodałam „przepisowe” 4 cm, mimo że najprawdopodobniej i tak będę musiała ją skrócić. Ale materiału mam mnóstwo, więc lepiej dodać zawczasu, niż się potem zastanawiać…



Rękaw. Pomierzyłam się i niby to wyszło, że długość mojej ręki zgadza się z długością w tabeli rozmiarów ;-) Ale tak dobrze to jeszcze nigdy nie było ;-) Przyłożyłam formę rękawa do siebie – oj, przynajmniej 6 cm do skrócenia ;-) Skrócić od samego dołu nie wystarczy. Rękaw jest profilowany i jeśli go utnę tylko od dołu – nie będzie dobrze leżał. Składam więc formy rękawa gdzieś nad łokciem, pilnując żeby nie wykrzywić linii kierunku nitki. Znów półpergamin górą – widzę linię przez półprzejrzysty papier ;-) Obie części formy składam w tym samym rejonie, czyli tej samej odległości od pachy.



Zaginam zakładkę jeszcze raz – rękaw skrócony o 2 centymetry. Być może na szerszej części formy jest to lepiej widoczne, bo zadarłam zakładkę do góry. Na dole rękawa dodam tylko 1 cm dodatku na szwy – właściwie na wszelki wypadek, bo rękaw będę musiała i tak skrócić od dołu.




Układam formę rękawa z zakładką na materiale. Linia kierunku nitki w zasadzie idealnie prosta, znów powtarzam odmierzanie od krawędzi materiału.



Gorzej, gdy nie ma brzegu do odmierzenia, bo już odcięty… Trzeba wtedy wytężyć wzrok i postarać się tak ułożyć wykrojoną już formę prawą stroną do prawej, żeby faktura tkaniny na części już skrojonej zgodziła się możliwie idealnie z przebiegiem osnowy i wątku na pozostałym kawałku materiału. 


Po wykrojeniu części odnajduję punkty styczne na formie i przenoszę je na materiał zaznaczając niewielkim nacięciem. Można też stosować kredę, pisaki krawieckie albo kredki, ale nacięcie ani nie otrzepie się z materiału, ani z niej nie zniknie, więc jest dla mnie bardziej pewne ;-)










Główne elementy skrojone. Nie śpieszę się z krojeniem odszyć i kołnierza – tam się coś zawsze może zmienić i lepiej poczekać na przymiarkę…



Czas na szycie – kieszenie wpuszczane w szwy i cięcie francuskie

$
0
0

Ale – zanim zacznę szyć, jeszcze parę słów na temat szpilek. Warto mieć je podczas krojenia cały czas na oku ;-) Najlepiej – odkładać pudełeczko ze szpilkami gdzieś obok, nie na stole, na którym kroimy. Do katastrofy w postaci karambolu i bierek ze szpilek rozsypanych po podłodze nie trzeba wiele. Nawet, jeśli mamy magnes do ich zbierania – pochylanie się nad szpilkami nie jest tym, co w czasie krojenia lubi się najbardziej…

Trochę czasu poświęcę kieszeniom wpuszczonym w szwy, bo wiem, że mogą sprawić trochę kłopotu…



Tak oto były zaznaczone na częściach przodu. Linia przerywana oznacza krawędź kieszeni, a wystający „nadmiar” po prawej stronie będzie zawinięty do środka kieszeni. Teraz sobie przetrenuję, jak skroić worek kieszeni z podszewki – który będzie przyszyty do części przedniej kurtki, a jak – worek kieszeni z materiału, przyszyty później do części bocznej.



Lewa część przodu przyłożona do części bocznej. Na zewnętrznej krawędzi bocznej części mam zaznaczone punkty styczne dla kieszeni.

Coś jeszcze – tak sobie zaznaczam prawą stronę części skrojonej z materiału. Dwiema skrzyżowanymi szpilkami. Mam pewność, że nie wypadną – i że dzięki temu nie pogubię się przy dobieraniu, która to właściwie jest ta prawa strona materiału ;-) Wpinam je natychmiast po oddzieleniu części wykroju krojonych dwukrotnie – jak w tym przypadku /części boczne kurtki/.



Wycięłam formę worka kieszeni z formy przodu.



Odwróciłam część przodu z podwiniętą plisą kieszeni i część boczną na lewą stronę.



Worek kieszeni z podszewki muszę skroić po odliczeniu dwóch szerokości plisy. Dwóch – bo gdybym odjęła jedną szerokość – to doszłabym tylko do krawędzi szwu, a przecież worek kieszeni po uszyciu będzie krótszy o szerokość plisy.



Natomiast krojąc część z materiału – odliczam tylko jedną szerokość plisy.


Kroję worki kieszeni z podszewki.



Przypinam worki kieszeniowe z podszewki do części przodu – tych z wystającymi plisami kieszeni, prawą stroną do prawej i je przyszywam.




Zawsze wpinam szpilki prostopadle do przyszłego szwu. Mogę wtedy wyjąć szpilkę tuż przed ząbkami transportera – daje mi to pewność, że zszywane elementy nie rozjadą się, a tak czasem bywa.

Każdy szew rozprasowuję starannie natychmiast po jego wykonaniu. Najpierw – prasuję szew tak, jak wyszedł spod maszyny – czyli części zszywane wciąż złożone ze sobą, a potem – rozkładam i rozprasowuję tak, jak mają się układać dodatki na szwy – czy to skierowane do środka, czy do boku modelu, czy też rozłożone na obie strony. 

Moje kieszenie wpuszczone w szwy zaprasowałam w kierunku do środka modelu, tak też zaprasowałam dodatki na szwy.

Jakie żelazko? Jesteśmy w kręgu szycia domowego, amatorskiego, więc takie żelazko, którym się nam najlepiej, najwygodniej prasuje. Na pewno z możliwością „uderzenia” parą, nawet jeśli stałe podawanie pary nie jest jakieś szczególnie wysokie. Wytwornice pary i stoły z jej odprowadzaniem zostawmy zakładom krawieckim i szwalniom ;-) No chyba, że ktoś ma i wystarczająco dużo miejsca, i pieniędzy, żeby sobie takie cudeńka zafundować. Ale – w amatorskim szyciu wcale nie są konieczne.

Jest jedna „męcąca” rzecz, skoro mówimy o prasowaniu w trakcie szycia. Nieustanne włączanie i wyłączanie żelazka. Bo przecież nie ma sensu, żeby cały czas stało grzejąc się i ciągnąc nie taki znów tani prąd. ;-) A u nas nie funkcjonują za bardzo patenty z wyłącznikiem w gniazdku na ścianie ;-) Kiedyś po prostu przekręcałam pokrętło na minimum odchodząc od deski do prasowania. Z czasem jednak, przypadkowo, okazało się – że znacznie lepszym patentem jest podłączenie żelazka do gniazdka przedłużaczem z wyłącznikiem – listwa przedłużacza leży sobie na podłodze i jednym nadepnięciem włączam, a drugim wyłączam żelazko ;-) No i światełko na listwie jest znacznie lepiej widoczne – jeden rzut oka i wiem, czy mogę spokojnie wyjść z pokoju po szyciu… Albo i z domu… ;-)




Przypinam worki kieszeni z materiału do części bocznych – prawą do prawej. Zwracam uwagę na to, że punkty styczne – punkty wszycia kieszeni – nie stykają się z górną ani dolną krawędzią skrojonego worka kieszeni, a z linią przyszłego szwu. Trzeba odjąć w myślach szerokość dodatku na szwy ;-)

To jest tylko zdjęcie „poglądowe” – szpilkę z różowym łebkiem oczywiście wyjmę ;-)

Przyszywam worki kieszeniowe.



Spinam część przodu z częścią boczną, spinając też brzegi worka kieszeniowego. Zszywam całość długim szwem – od krawędzi górnej do górnego punktu wszycia kieszeni, potem „zakręcam” w kierunku worka kieszeniowego, zszywam go dochodząc do dolnego punktu wszycia i potem pionowo do dolnej krawędzi kurtki. Muszę przy tym uważać, żeby nie najechać szyjąc na dodatki na szwy worka kieszeni z materiału, zaprasowane w kierunku „do kieszeni”, bo byłyby wtedy widoczne po uszyciu, na prawej stronie.

Żeby tego uniknąć – albo jeśli chce się rozprasować dodatki powstałego szwu w dwóch kierunkach /np. z uwagi na grubość materiału/ - można szyjąc od górnej krawędzi „dojechać” do górnego punktu wszycia kieszeni, zakończyć szew, tak samo zrobić na dole, a worek kieszeni zszyć osobnym szwem, dokładnie ryglując go /czyli przeszywając kilka ściegów do przodu i do tyłu/ na początku i na końcu.

Szyję zawsze w tym samym kierunku. Prawie zawsze – z niewielkimi wyjątkami. Szwy pionowe – od górnych krawędzi modelu do dołu, szwy ramion – od nasady szyi do nasady rękawa. To bardzo ważne, szczególnie przy liniach zaokrąglonych – np. zewnętrznych szwach spodni albo dopasowanej spódnicy. Po pierwsze – można popełnić niewielki błąd i skroić przód i tył różniące się długością o pół centymetra. Po drugie – niektóre materiały są bardzo niesforne – zwłaszcza te luźniej tkane. W trakcie zszywania, nawet mimo upięcia szpilkami, transporter może pociągać mocniej część spodnią i na końcu szwu, zwłaszcza długiego, okazuje się, że dolne krawędzie nie schodzą się ze sobą. Nawet te pół centymetra potrafi mieć wielkie znaczenie przy zszywaniu zaokrągleń, które po prostu nie będą zgadzały się ze sobą – a im więcej razy takie szwy się pruje, tym bardziej się wyciągają i deformują… Dramat prawdziwy… 

Tylko czemu nie zrobiłam zdjęcia gotowym kieszeniom???



A teraz coś, co sprawia czasem kłopot – czyli jak zszyć łukowate linie części przedniej i bocznej tzw. cięcia francuskiego – czyli w zasadzie zaszewki na biust przeniesionej spod pachy wyżej, aż do otworu na rękaw.

Chciałoby się zacząć spinać od góry albo od dołu… Chciałoby się, ale trzeba się powstrzymać ;-)

Pracuję zawsze z częściami ułożonymi, jak widać – oczywiście prawą do prawej, ale część boczna jest na wierzchu.

Najpierw spinam części ze sobą w miejscu punktów stycznych, zaznaczonych na wykroju. Króciutkim szpilkowym „szwem”, tak, żeby złapać jak najmniej materiału. Dlaczego?




Dlatego, żeby móc w miarę swobodnie obrócić część boczną względem części przodu i spiąć górną krawędź.





Górnej krawędzi też nie spinam „jak leci”. Wyobrażam sobie przebieg linii szwu. Tu narysowałam go pisakiem do tkanin, żeby było widać, co sobie wyobraziłam.



To samo – na lewej stronie części przodu. Mam więc oba punkty szczytowe szwu zaznaczone.



Wbijam szpilkę w punkt szczytowy przodu…



…przebijając tył w punkcie szczytowym tyłu. Spinam obie części. Po wpięciu dwóch skrajnych szpilek wydało się, że krawędź części przodu /bardziej zaokrąglona/ wystaje poza krawędź części tyłu.



 
Przesuwam ją na miejsce i spinam dość gęsto między skrajnymi szpilkami, modelując zaszewkę.



Po spięciu wygląda to tak, jakby nic z tego miało nie wyjść. ;-) Ale ja wiem swoje, bo na linii przyszłego szwu nie mam żadnych fałdek ani załamań. Zszywam – w przypadku części ze zdjęcia – wyjątkowo od dołu do góry, ale po prostu muszę mieć kontrolę nad szpilkami i całym szwem.



Wszystko udało się jak najlepiej – po przeprasowaniu nie dość, że widać szew bez zmarszczek i fałd, to w dodatku jaka piękna, nieskalana  linia powstała na połączeniu obu części ;-) Dodatki na szwy zaprasowane razem w kierunku do środka. Zaszewka nie jest zbyt głęboka, więc nie było potrzeby nacinania dodatków na szwy.




Pierwsza przymiarka i wszywanie rękawów

$
0
0

Zatem – dotarłam do etapu, kiedy mogłabym wszyć rękawy… Najpierw jednak warto zrobić pierwszą przymiarkę – bo jeśli coś będzie nie tak, to…

Prowizorycznie wszyłam zamek – kurtka ma asymetryczne zapięcie i bez zamka przymiarka nie ma sensu.



Widać, że leży nieciekawie. Podnosi się na karku i dziwnie wygląda. Oszukiwanie się samej, że może wszycie kołnierza coś zmieni – jest tylko oszukiwaniem się.

Po prostu – wykrój jest przygotowany dla osoby o mocniej opadających ramionach. Skosy szwów ramion idą za silnie w dół, szwy osiadają na ramionach, ale tylko w najbardziej zewnętrznych partiach. W wewnętrznych – bliżej szyi – sterczą wysoko…
I nie pomaga nawet to, że jedno ramię opada mi „samo z siebie” ;-)




Sposobem na to jest poprowadzenie nowych szwów ramion. Niby nie ma dużo miejsca do manewru – bo dodatki na szwy mają raptem 1-1,5 cm, ale to wystarczy. Na zdjęciu widać nowy szew i poniżej – stary.

Każde majstrowanie przy szwach kończących się w miejscu otworu na rękaw , albo pod pachą i na główce rękawa to zmiana wielkości tego otworu i wielkości główki, które przecież muszą do siebie pasować. Ale – ja już pozmieniałam to i owo – na etapie krojenia /bo przecież skroiłam szerszy rękaw/ i jestem psychicznie przygotowana na jakąś tam przeprawę ;-) Zawsze ją zresztą mam, bo taką mam budowę i w związku z tym nie narzekam i cicho siedzę ;-)

Było nie było – poprawiając skos ramienia powiększyłam mniej więcej o centymetr obwód otworu na pachę. Czyli – wszystko idzie w dobrym kierunku, bo linia główki rękawa jest skrojona większa ;-)



Niby niewiele można było zrobić – ale wystarczyło, jak widać ;-) Już leży o wiele lepiej. Nie całkiem idealnie – bo jest jakby za szeroko z przodu, ale spróbuję pokombinować w tym rejonie później ;-) *






Zszyłam rękawy. Żadnej filozofii tam nie było – oprócz pilnowania, żeby punkty styczne trafiały na siebie w obu częściach rękawa. Szwy rozprasowałam i zaprasowałam w kierunku pachy,  a raczej  do wewnątrz rękawa. Przymierzyłam rękaw „na sucho”, bez wszywania – moja fobia rękawowa /wiecznie za ciasne rękawy/ się przypomina – postanowiłam przeszyć szwy rękawów jeszcze raz, tym razem pół centymetra od brzegu. Będą szersze o 2 cm w obwodzie.

Główkę rękawa w jej górnej, wypukłej części przeszyłam najdłuższym szwem maszyny, powyżej linii przyszłego szwu. Rękaw ma być wszyty bez marszczeń, na płask, ale mi nie o marszczenie chodzi. Chodzi o wdanie i uformowanie główki rękawa i warto to zrobić od razu na tym etapie. Bo w zasadzie zawsze – gdyby po prostu próbować wszyć rękaw – główka rękawa wydaje się za długa, zdaje się nie pasować do otworu, w który ma być wszyta. To dlatego, że linia, gdzie główka jest mocno zaokrąglona, styka się z niemal prostą linią szczytu barku. Szew będzie przebiegał 1-1,5 cm od krawędzi i na prostym brzegu jego długość nie będzie się w zasadzie różniła od długości krawędzi. Ale gdy weźmiemy się za element przypominający koło – ooo, jeden centymetr w głąb od brzegu koła daje linię krótszą o 6,28 cm… Dobrze liczę? Obwód koła to 2PiR, a gdy promień jest większy o 1, to obwód się zwiększa o 2Pi  ;-) Niech mnie matematyk jakiś poprawi ;-) Tak czy siak – brzeg skrojonej główki rękawa to prawie pół koła i da się naciągnąć o te 3 cm, gdy przykładać brzeg do brzegu, ale mnie interesuje dopasowanie linii szwu do linii szwu ;-) Centymetr lub coś koło tego od brzegu ;-)

Zatem ściągam jedną nitkę maszynowej fastrygi, główka „sama” ładnie się formuje, marszczy się dodatek na szew, ale miejsce przyszłego szwu pozostaje nie zmarszczone.  Naprawdę, o wiele wygodniej zrobić to teraz, niż odpruwając do połowy źle wszyty rękaw ;-)

Wszyłam rękaw wstępnie, żeby się przekonać, jak tam się ma długość szwów ramion i czy przypadkiem nie są one zbyt szerokie, a rękaw wszyty za nisko. I był ;-) Jeszcze nie biorę do ręki nożyczek. 







Upinam rękaw półtora centymetra powyżej krawędzi ramienia, schodząc po 6-8 cm do oryginalnego brzegu. Czyli – znów powiększyłam otwór na rękaw. Znów geometria się kłania ;-) Pilnuję punktów stycznych główki rękawa i otworu. Ale – mimo powiększenia go okazało się, że rękawa jest o mniej więcej centymetr „za dużo” – mści się poszerzenie rękawów ;-) Zszyłam jeden szew rękawa tak, jak przed poszerzeniem.



Teraz – gra ;-)



I leży chyba w miarę optymalnie…

Kurtka jest dość mocno dopasowana – ale chodziło mi właśnie o coś takiego bardziej „przy ciele”, do zakładania na letnie ciuszki…

*No i nie wytrzymałam i zabrałam się za ten przód. Za szeroko? Gdzie tam – za szeroko. Po prostu – za ciasno w biuście ;-) Odprułam połowę szwów nasadowych rękawów, napdrułam szwy w talii, na nowo przeszyłam szwy łączące boczki i przody, dopasowałam szwy nad kieszeniami, odrobinkę poluzowałam z powrotem rękawy i pozszywałam do kupy ;-)

Dzień się kończy i zdjęcia w związku z tym nie będzie ;-)

Że całe to prucie i zszywanie na nowo to niby głupiego robota? Gdzie tam, zależy od interpretacji… To tak,  jak mieć dwójkę dzieci – jedno zdolne niesłychanie, a drugie wręcz odwrotnie… I kiedy to mniej zdolne przyniesie piątkę ze szkoły – to dopiero jest satysfakcja! J Jakoś bardziej cieszą mnie ciuchy, które sprawiały problemy w szyciu – oczywiście, o ile te problemy dało się rozwiązać!

I jeszcze jedno – skoro wiecznie mam problemy z rękawami – to czemu od razu nie poprawiłam na swoje potrzeby konstrukcji rękawa? Bo jak pisałam na wstępie – nie znam jakości i proporcji modeli z tego żurnala i pierwszy kot z reguły idzie za płot ;-)



Wszywam zamek do kurtki

$
0
0

Zamek tymczasowy wypruty. Spełnił swoje zadanie i może odejść ;-)



Do kurtki wszyję zamek „góra – dół” – mający dwa wózki – suwaki, do rozpinania kurtki od góry i od dołu. To najlepsze rozwiązanie dla kurtek sięgających poniżej bioder. Zamki uszkadzane się najczęściej od dołu – obrywa się usztywniona część, która wkłada się do suwaczka, rozciąga i odkształca sam suwaczek. Dzieje się to najczęściej podczas siadania. Kurtkę trzeba by rozpiąć… Nie zawsze mam ochotę rozpinać całą kurtkę siadając – wtedy mogę rozsunąć zamek tylko trochę od dołu i już.

Zanim wszyję zamek – dokładnie sprawdzam, czy obie krawędzie wzdłuż zapięcia kurtki pasują do siebie.  Czy – jeśli schodzi się linia cięcia w talii – pasują tez inne poziome linie /akurat w tej kurtce takich nie ma, ale kurtki bywają różne. Czy zgadza się długość obu krawędzi, czy nie trzeba będzie już nic poprawiać wypruwając wcześniej zamek…


Układam zamek prawą do prawej na jednej z krawędzi kurtki.



Dla wygody rozpinam go na dwie połowy. Przypinam szpilkami do krawędzi kurtki, zwracając uwagę, żeby ładnie – płasko – układała się część z ząbkami zamka. Niekoniecznie – taśma zamka.

Zamek, który kupiłam, akurat trafił mi się dobrej jakości.



Bo bywają też i zamki takie – w których taśma jest pofalowana – i wygląda, jakby było jej za dużo w stosunku do części z ząbkami, albo – na odwrót, której jest za mało. Wtedy część z ząbkami się wybrzusza.

Taki zamek nie musi wylądować od razu w koszu. Czasem nie ma wyjścia – i trzeba polubić to, co się ma… Po prostu – trzeba upinać zamek zwracając uwagę na to, jak się będzie układał zgryz ;-), a nie taśma po bokach. Jeśli taśma zamka jest ściągnięta i jakby za krótka – pomoże nacięcie jej krawędzi co kilka – kilkanaście centymetrów.



Wszywam zamek używając stopki do zwykłych zamków. I tu – trochę kłopotów. Ząbki zamka są wyższe, niż podcięcie pod stopką, wzdłuż której ma się przesuwać przyszywany zamek. Wprawne oko porówna to zdjęcie z następnym i zauważy, że stopka – jej część za igłą – nie leży na materiale, a wisi w powietrzu. Na 100 % zatańczy od czasu do czasu i szew będzie krzywy. Po co się stresować?


Korzystam z funkcji maszyny – przestawienia igielnicy w prawo /położenia igły na prawo od środka/. Zamek będzie się przesuwał wzdłuż stopki, trzymając stałą odległość.

Dlatego kupując maszynę warto zwrócić uwagę, czy maszyna oferuje taka funkcję. Z reguły – jest to tylko położenie centralne i lewe, jeśli są trzy – to bardzo dobrze, a jeśli więcej – to już fantastycznie ;-) Zresztą, to nie jest jedyne zastosowanie tej funkcji w praktyce. Przydaje się tez np. do stębnowania blisko brzegu – zawsze to lepiej, gdy stopka przylega w całości do materiału i dociska go do transportera, niż gdy część stopki wisi w powietrzu. Albo – do napraw już gotowej rzeczy, kiedy trzeba np. przeszyć bardzo blisko nabitego zatrzaska czy nita – zakładam wtedy stopkę do zamków – taka jak na zdjęciu, igłę ustawiam w skrajnym położeniu – i szyć można naprawdę blisko przeszkody, w dość komfortowych warunkach ;-)

Wracając do mojego zamka – nie ma sensu prowadzić szwu bliżej ząbków – to tylko mnoży kłopoty przy zapinaniu zamka…

Następne kilka zdjęć to informacje dla bardzo początkujących ;-) Wielu mogą się wydać idiotycznie proste i oczywiste, więc proszę te osoby o zamknięcie oczu. ;-)



Na zamku zamontowany jest suwak. Przeszkoda, która trzeba ominąć przy przyszywaniu…



Podnoszę stopkę zostawiając igłę wbitą w materiał – żeby nie zgubić linii szwu – i przesuwam suwak za stopkę.



Ot, tak – i mogę szyć dalej ;-)




Przyszywając druga taśmę zamka muszę być pewna, że kurtka po zapięciu będzie symetryczna i cięcia będą schodziły się ze sobą. Zatem spinam obie części zamka ze sobą i na taśmie zamka na wysokości cięć robię nacięcia – punkty kontrolne. Pomogą mi przypiąć drugą połowę zamka we właściwy sposób.



Takie nacięcie robię też na krawędzi zapięcia kurtki, tej jeszcze bez zamka  - na poziomie dolnego końca zamka.

Upinam drugą taśmę zamka pilnując, żeby punkty kontrolne wypadły dokładnie w miejscach, do których się odnoszą.



Po przyszyciu drugiej taśmy cięcie w talii ładnie się schodzi.



Prawą do prawej przyszywam odszycia przednich krawędzi kurtki, przy okazji przyszywając zamek drugim szwem – a co tam, będzie pewniej…



Zamek wszyty…Odszycia ułożone pod spód, zaprasowane…



Dobrze jest na tym etapie sprawdzić jeszcze jedno – czasem może się zdarzyć, że worek wpuszczanej kieszeni jest ciut przyduży i sięga za daleko… Aż za krawędź kurtki, czyli tworzyłby brzydkie uwypuklenie po ostębnowaniu czy zaprasowaniu brzegów. Moja kurtka ma asymetryczne zapięcie i jedna z kieszeni sięga aż do zapięcia,  więc o taką "wpadkę" nietrudno.




Wystarczyło przyciąć dodatki na szwy i już kieszeń ładnie się mieści między wierzchem kurtki a odszyciem…












Tak krawiec kraje, jak podszewki staje

$
0
0



Podszewka… U mnie w roli podszewki wystąpiła olbrzymia wieczorowa spódnica w paski, przybyła do mnie "niewiadomoskąd". Olbrzymia, ale nie na tyle, żeby mieć pewność, że wystarczy jej na całą podszewkę. Krojenie zaczęłam więc od elementów widocznych, na zasadzie „co z oczu, to z serca”. I dobrze, bo okazało się, że rękawy muszę sztukować. Jedną część rękawa, ale zawsze. Wykrój starałam się ułożyć tak, żeby szew łączący wypadł możliwie najniżej, bo im wyżej, tym rękaw bardziej napięty, tym bardziej byłoby widać, że pod wierzchnią warstwą dzieje się coś niepokojącego…

Wykrój kurtki został oryginalnie opracowany bez obłożenia tyłu na karku, co mi zupełnie nie przeszkadza ;-) W końcu – są „miliony” sposobów na wykończenie szytej rzeczy, więc podporządkuję się autorom…









Obłożenia przodów zostały wyodrębnione na arkuszu wykrojów jako osobna część, więc zanim przystąpię do wycinania części podszewki, muszę dostosować formy przodu. Te, które przylegają bezpośrednio do krawędzi zapięcia. „Okroić” je o wielkość obłożenia. Przykładam formę obłożenia do formy przodu i zaznaczam jej wewnętrzny brzeg.



Odcinam zaznaczoną część.




To samo robię z dolnymi częściami formy.

I zaczyna się jazda z paseczkami… Muszę pamiętać, że przód kurtki jest asymetryczny – zatem części przodu muszę teraz kroić układając formy lewą stroną na prawej stronie materiału – odwrotnie, niż to robiłam krojąc wierzch. Dodatkowy kłopot to taki, że paski nie są symetryczne, więc nie ma mowy o oszczędnym krojeniu, odwracaniu elementów itp.




Krojąc części z podszewki pilnuję, żeby punkty styczne były też punktami kontrolnymi pasków. Nie mam innego wyjścia. Gdyby kurtka miała „normalne” szwy boczne – nie byłoby sprawy. Części układałabym tak, żeby krawędź pachy przodu wypadała na tym samym paseczku, co krawędzie pachy tyłu i rękawa… Ale tych krawędzi po prostu nie ma ;-) Dobrze, że są chociaż punkty styczne…

Rękawy z powodu „braków materiałowych” skroiłam „byle jak” – symetrycznie względem siebie, ale niezbornie z resztą kurtki. Cóż, będzie je najmniej widać ;-) Zwłaszcza, gdy kurtkę ubiorę ;-) A jeśli ktoś będzie próbował pooglądać kurtkę wiszącą na wieszaku – popodglądać ją raczej – hm… To już połechce tylko moją próżność. Bo takie zainteresowanie o czymś świadczy… ;-)



Środkową część tyłu – górną i dolną – kroję w złożeniu materiału, dodając 4-5 cm /w sumie, więc odsuwając formę 2-2,5 cm od złożonego brzegu/. Jest to potrzebny dodatek „na luz”. Ten nadmiar długości na zewnętrznych brzegach – w stosunku do krawędzi warstwy wierzchniej – będzie „wchłonięty” przez zszytą na niewielkiej długości kontrafałdę. Dwie kontrafałdy – na dole i na górze podszewkowego „wkładu”.



Przygotowanie do zszywania… Spinanie… Wbijam szpilkę w wybrany paseczek po jednej stronie złożonych, przeznaczonych do spinania części…



… pilnując, by po drugiej stronie wylądowała na tym samym paseczku – w tym samym miejscu wzoru.

Szpilki wpinam gęsto. Nie chcę, żeby wzór pasków się „rozjechał”. Szyję wyciągając szpilki spod stopki maszyny w ostatniej chwili… Powoli, oczywiście… Trwa to wszystko tylko trochę szybciej, niż szycie ręczne.



Po to, żeby efekt był taki. Ładnie schodzące się na szwach paski. Po co właściwie? Ot, dla satysfakcji. I żeby nie wyglądało byle jak.

W końcu szyjąc dla siebie i dla własnej przyjemności można zadbać i o estetykę podszewki ;-)

Spotkałam się też z innym sposobem dopasowywania pasków i kratek na szwach.



Dodatki na szwy jednego ze zszywanych elementów trzeba zaprasować ok. 1-2 mm na zewnątrz od linii szwu i przypiąć szpilkami do drugiego elementu, dopasowując paski na tkaninie.



Następnie przeszyć jak najbliżej złożonego brzegu.



Dodatki na szwy rozprasować na płasko – i efekt jest całkiem, całkiem ;-)
Metoda jest szybsza, ale ma swoje minusy. Można tak postąpić wyłącznie z lekkim, cienkim materiałem, bo powstałe złożenie na szwie jest grubsze /4 warstwy materiału/ no i dodatki na szwy muszą być rozprasowane na obie strony. Nie wydaje mi się też, żeby wygodnie szyło się – a raczej zaprasowywało - łukowate krawędzie. Ale jako metoda „na szybko” – sprawdza się, czemu nie? ;-)



Wracając do poprzedniej metody…

Wyciąganie szpilki w ostatniej chwili nie zawsze się udaje. Czasem kończy się tak…
Tym razem – i tak całkiem nieźle. Czasem zgięta szpilka potrafi zamieszać w bębenku, kawałeczek może gdzieś utknąć, a normą jest wciągnięcie materiału razem ze szpilką pod ząbki transportera i wytarganie niekoniecznego ażurku…

Moment dobry na zastanowienie się nad dylematem: szpilka kontra igła maszyny. Co powinno być twardsze, silniejsze itp. Otóż – zdecydowanie – głosuję za szpilką. Nieraz zdarza mi się czytać narzekania na pękające, rzekomo – słabe – igły. I bardzo dobrze, że pękają. To świadczy o tym, że coś tu jest źle dobrane. Najczęściej - grubość – i co ważniejsze – typ igły w stosunku do materiału, a z kolei – materiał i ilość jego warstw w stosunku do możliwości maszyny. Nie ma się co dziwić, gdy domowa maszyna protestuje w kontakcie z szytą z grubego materiału torebką, a właściwie – z kilkoma złożonymi warstwami tegoż materiału. Przecież maszyna to urządzenie precyzyjne. W którym siła uderzenia igłą w materiał, moment tego uderzenia, praca transportera przesuwającego materiał w odpowiedniej chwili, obrót  chwytacza wiercącego się pod płytką i tworzącego ścieg – są ze sobą ściśle skoordynowane. I tych parametrów się nie przeskoczy. Ciasno upchany pod stopką materiał hamuje transporter. Igła musi nie tylko wejść w materiał, ale i wyjść z niego w odpowiednim czasie, a przecież materiał to nic innego, jak plątanina nitek, które igła rozsuwa lub przebija – by być przez nie objęta i przytrzymana. Im więcej warstw ścisłego materiału – tym mocniej… Przecież zdarzyło się wam szyjąc ręcznie wbić igłę w grubo złożony materiał – ale żeby ją wyjąć, trzeba było użyć kombinerek… ;-) Maszyna o kombinerki nie zawoła. Szarpnie. Pociągnie – i w ułamku sekundy albo coś tam się w środku na wale korbowym przestawi, albo sfiksuje igielnica, albo – w najszczęśliwszym przypadku – trzaśnie igła.

A co napisano w instrukcji? Że maszyna do lekkich i średnio ciężkich materiałów? Któż by się tym przejmował… Łatwiej wyrzekać, że szajs, że chińszczyzna, że nie to, panie, co kiedyś…

Cóż…

Pan Iksiński prowadzący firmę transportową ma „na stanie” i samochody osobowe, i vany, i ciężarówki. Specjalizacja. Dlaczego rynek maszyn do szycia miałby być inny?

No tak, ale przedwojenne Singery szyły wszystko…

Szyły. Ale czy moja babcia zasiadała do szycia jeansu, alcantary czy lycry? Raczej nie… Owszem, bywają zabytkowe maszyny sprawne do dziś. Ale – szyją tylko ściegiem prostym i tylko do przodu. Im więcej funkcji, tym większa precyzja, Tm większa precyzja, tym… 

Tak mi podpowiada mój niezbyt ścisły umysł… Niezbyt ścisły, ale – myślę -  nie pozbawiony logiki…

Wracając do dylematu: igła kontra szpilka.

Wolę, żeby igła była bardziej krucha, a szpilka – mocniejsza. Igła walnie w szpilkę i się rozleci. Nie wkręci sztywnej, sprężystej szpilki w bebechy maszyny, a szpilka maszyny nie uszkodzi.

JEDNO JEST TYLKO STRASZNIE WAŻNE!!!

UWAŻAJCIE NA OCZY!!!

Jestem okularnicą, więc mam gałki ;-)  już przysłonięte. Tych o sokolim wzroku, jak i tych noszących soczewki kontaktowe, wypada prosić: w momentach, kiedy złamanie igły czy szpilki jest bardziej niż prawdopodobne, czyli np. podczas takiego szycia, jakie przed chwilą uskuteczniłam – chrońcie oczy!  Nie wiem, jak się widzi przez gogle do prac szlifierskich /nawiasem mówiąc – spróbuję przy najbliższej wizycie w jakimś markecie budowlanym/, ale już takie nie zaciemniające zbytnio okulary przeciwsłoneczne byłyby dobrym wyborem… Tym bardziej, że w trakcie takiego  ręczno - maszynowego szycia odruchowo przysuwa się głowę z twarzą i oczami bliżej maszynowej stopki, spod której może wyprysnąć odłamek metalu…

Odłamkowym – ładuj – ognia! ;-)


Wszywam podszewkę – czyżby to nareszcie koniec? ;-)

$
0
0

Wyznaczyłam sobie długość rękawów i całej kurtki. Do długości docelowej dodałam 4 cm na podłożenie – i w rękawach, i na dole kurtki. Podłożenia zaprasowałam. To mi potem ułatwi pracę. Mój materiał dobrze /może nawet – za dobrze ;-)/ „pamięta” zaprasowane krawędzie. Gdyby był mniej pamiętliwy – sfastrygowałabym sobie podłożenia blisko krawędzi – jakieś 0,8 do 1 cm od dołu.

Zabieram się za zszywanie części podszewki.



W jednym z rękawów kawałek szwu zostawiam otwarty – będę przez niego wywracała kurtkę po zszyciu wierzchu i podszewki. Dobrze jest zabezpieczyć paroma ściegami początek i koniec szwów przy otworze – podczas manewrów otwór może się nieopatrznie powiększyć ;-)



Szwy ramion zszywam od strony rękawów, pozostawiając nie zszyty niewielki odcinek, do którego będę doszywała obłożenie /odszycie/ przodów. Wszywam podszewkowe rękawy do podszewki.



Części boczne – o ile pamiętacie – mają na dole łukowaty kształt. Takie podłożenia nie najlepiej się podwija – nie wystarczy po prostu zaprasować. Zostaje niewielki nadmiar materiału tworzący fałdkę. Czasem ta fałdka bywa widoczna  - przebija na prawa stronę po zaprasowaniu, a po lewej też wygląda nieciekawie. Ja po prostu – zawczasu – poprawiam szwy takiej łukowatej części przeszywając je skosem od dołu do linii dolnej krawędzi /czyli – na szerokości podłożenia/. Zaczynam ok. 0,5 cm od linii szwu łączącego części aż do zgubienia na zaprasowanej krawędzi podłożenia.



Przyszywam zewnętrzne krawędzie podszewki do odłożeń przodów.



Teraz mogę już zamknąć szew ramienia.



Przypinam górną krawędź podszewki do górnej krawędzi wierzchu /czyli – na podkroju szyi/ posuwając się od zewnątrz w kierunku środka tyłu. Podszewkę skroiłam z zapasem na szerokości, więc teraz muszę sobie odmierzyć, jakiej głębokości fałdę na podszewce przypadnie mi zszyć.

Mogłabym zaszyć tę fałdę od razu po skrojeniu, ale nie jestem automatem. Wystarczy, że szwy ramion zszyję o półtora milimetra głębiej – i już fałda poszłaby do poprawki. Zamiast poprawiać, wolę zostawić zszycie fałdy na ostatni moment.



No i wykrakałam ;-) Zrobiłam sobie nacięcia na krawędzi podszewki zaznaczając, o ile ją poszerzyłam. Jak widać – po złożeniu podkroju szyi na pół – gdybym zaszyła fałdę wcześniej – zabrakłoby mi teraz podszewki w stosunku do długości podkroju tyłu.

Zaznaczam sobie szpilką, jak głęboka musi być fałda.



Fałdę zaszywam na długości 8-10 cm. Zaprasowuję ją w kontrafałdę, choć spotkałam się z zaprasowywaniem fałdy w jedną stronę. Ja wolę kontrafałdę ;-)

Niektórzy zamiast zaszywać fałdę – marszczą górną krawędź podszewki i tak zmarszczoną zszywają czy to z odszyciem podkroju szyi, czy z samym podkrojem. To moim zdaniem najmniej estetyczne rozwiązanie – jakoś nie mam do niego serca…



Kroję kołnierz. Ponieważ kołnierz będzie wywijany – jedna z warstw kroję nieco większą – o jakieś 5 mm powyżej oryginalnej krawędzi. To po to, żeby lepiej się układał. Ta szersza warstwa jest wierzchnią warstwą kołnierza - trzeba o tym pamiętać przy kołnierzach asymetrycznych...

Kołnierza nie podprasowuję sztywnikiem. Jak i zresztą żadnej z części kurtki. Materiał jest moim zdaniem wystarczająco sztywny i trzymający kształt. Dodanie sztywnika mogłoby spowodować, że kurtka układałaby się jak zbroja, a na tym mi nie zależy.



Spinam kołnierz wzdłuż zewnętrznych krawędzi. Nadmiar szerokości przesuwa się na dolną krawędź.



Przycinam dodatki na szwy na rogach kołnierza. Pozostały dodatek nacinam dość gęsto, prostopadle do linii szwu. Będzie się lepiej układał po wywinięciu kołnierza na prawą stronę.

Widziałam tez pracochłonne nacinanie w ząbki. To może mieć dobroczynny efekt przy bardzo grubych materiałach.



Teraz – gdy zepnę dolne krawędzie ze sobą – widać „brzuszek” powstały dzięki skrojeniu jednej z warstw kołnierza szerzej. Kołnierz „sam z siebie” będzie miał tendencję do wywijania się.

Dla ułatwienia dalszej pracy można tak upięty kołnierz zszyć blisko dolnej krawędzi.



Materiał nie jest ciężki, nie ma odszycia na podkroju szyi z tyłu – nie będę się więc bawić w zszywanie jednej warstwy kołnierza z podszewką, drugiej – z wierzchem kurtki, a potem dodatków na szwy ze sobą. Nie ma takiej potrzeby. Gdyby materiały były bardziej mięsiste – warto byłoby tak zrobić, ale tu…

Spinam kołnierz z podszewką od zamka do zamka – pamiętając, żeby nie podsuwać narożnej części kołnierza za blisko do ząbków zamka. Musi tam zostać miejsce na przeprowadzenie szwu. Czasem nadmiar ambicji szkodzi, - 2 mm od krawędzi ząbków do nasady kołnierza nikogo nie zbawią, a szyć jakoś trzeba ;-)

Brzeg kołnierza wygląda jak pofalowany w stosunku do pokrojów szyi. To dlatego, że znów zszywam linię łukowatą z niemal prostą. Upinając te części pamiętam o pilnowaniu nie krawędzi względem siebie, a linii szwów – tak, jak to było przy cięciu francuskim.

Na tym etapie może się zdarzyć – i najczęściej zdarza się – że kołnierz, a raczej linia jego nasady -  wydaje się za krótki w stosunku do podkroju szyi. To dlatego, że podczas przymiarek – a nawet przez wiszenie na wieszaku czy manekinie – krawędź podkroju szyi, która krojona jest w zasadzie pod skosem w stosunku do nitek wątku i osnowy materiału – rozciąga się. Trzeba ją wtedy przywrócić do porządku, stębnując najdłuższym ściegiem maszynowym i ściągając dolną nitkę na tyle, żeby nie zmarszczyć brzegu, a tylko go wdać. Najlepiej kontrolować to z formą, według której się kroiło.

Mój materiał jest na tyle gęsty, że liczne przymiarki mu nie zaszkodziły ;-) Zatem – rezygnacja ze sztywnika też mu nie zaszkodzi ;-)

Między podszewkę a kołnierz wsuwam paseczek uszyty z podszewki – wieszaczek do kurtki.

Zszywam kołnierz z podszewką i wierzchem kurtki.



Kołnierz ładnie się wywija ;-)



Zabieram się za dolny brzeg. Odmierzam sobie – jak to robiłam na podkroju szyi – jak głęboką fałdę na środku tyłu podszewki przyjdzie mi zszyć. Zszywam ją i znów zaprasowuję w kontrafałdę. Spinam dolne krawędzie prawą do prawej w taki sposób: wzdłuż obłożenia – równo ze sobą, a gdy przechodzę na podszewkę – wysuwam ją stopniowo, by wystawała ok. 2 cm poniżej krawędzi wierzchu. To po to, żeby była trochę krótsza i nie wystawała spod kurtki. Zszywam podszewkę z wierzchem.



Na odłożeniach dodatek na podłożenie przeszywam takim właśnie łukiem – po to, żeby po przełożeniu rogu do wewnątrz nie był on poczwórnej grubości, brzydko odstając i wypychając róg kurtki na zewnątrz.




Odcinam niepotrzebny róg materiału.

Ułatwiłam sobie życie podklejając podłożenie kurtki taśmą do podwijania. Przyprasowałam ją najpierw do podłożenia – równiutko do zaprasowanej wcześniej krawędzi, a potem, na prawej stronie, do wierzchu kurtki. Nie działa to na każdym materiale – na niektórych to widać, krateczki taśmy się odbijają na prawej stronie /w cienkich, wiotkich albo luźno tkanych materiałach/ albo sama krawędź podłożenia bardzo się odznacza /to w materiałach, które nie zaprasowują się „na żyletkę”/. Dodatkowo – na każdym szwie dołu – złapałam kilkoma luźnymi ściegami zapasy na pionowych szwach wierzchu i podszewki. /To samo zrobiłam po wykończeniu rękawów na szwie ramion i szczycie rękawa oraz na jednym ze szwów każdego rękawa./ To po to, żeby podszewka nie przesuwała się i nie odwinęła.

Rękawy z podszewki skracam o ok. 3 cm w stosunku do rękawów wierzchu. Zszywam dolny brzeg wierzchu rękawów z  dolnym brzegiem ich podszewki. Tu muszę pilnować, żeby nie przekręcić rękawa podszewkowego względem wierzchu. Po prostu zakładam kurtkę na siebie, sprawdzam ułożenie podszewki i spinam właściwe szwy ze sobą. Powtarzam manewr z podprasowaniem taśmy i zszywaniem dodatków na szwy.



Przez otwór w rękawie przekładam kurtkę na prawą stronę i zaprasowuję obłożenia i podszewkę. Teraz widać, o ile jest krótsza od wierzchu.



I ostatnia czynność – zszycie po wierzchu otworu w rękawie, przez który przeciągałam kurtkę na prawą stronę i z powrotem…

A na jutro umówiłam się z Natalią na sesyjkę zdjęciową ;-)









Guziki, guziczki, guziory…

$
0
0

Nie, nigdy ich jakoś specjalnie nie zbierałam, nie zabiegałam o nie…

Jeśli zbierałam – to w tym dosłownym sensie – był, to go nie wyrzuciłam…

Przybywało ich, oj przybywało… Z reguły – tych zapasowych, kupionych o 2-3 więcej do uszytej bluzki czy wydzierganego sweterka. Trochę – owszem, pochodzi z czasów, gdy guziki „rzucali” – brało się wówczas co ciekawsze. Jakieś szklane, z nadrukami…

Ale największą część mojej nieplanowanej kolekcji to guziki, które przekazała mi pani Basia. Oj, ona je rzeczywiście zbierała… Odpruwała od zużytych ciuchów, zanim te wylądowały w koszu, pochylała się po guzik, gdy zauważyła go na chodniku. Pamiętam, że jej kolekcję oglądałam jakieś 35 lat temu…

Dziś niektóre z nich to prawdziwe perełki ;-) Zgoda – zużyte, z odpryśniętą emalią, nie nadające się do przyszycia do nowej sukienki. Ale nie zasługujące na wyrzucenie. Wiedziałam, że kiedyś je wykorzystam.



Taki z lwem i koroną…



Ten – na pewno z końca lat 60-ch. Szalenie mi się podoba.



Z kwadrygą i łucznikiem…



Śliczny – szklany – z księżycowymi kraterami…



Z motywem egipskim…



Śliczny, malutki, metalowy filigran – jak czapka Czyngis-Chana…



Pani Misiowa z panem Misiem – to co, że uszkodzony, to co, że widać już tylko odpryski farby… Za nim u góry po prawej – UFO ;-)



I ten pośrodku, malutki, też metalowy, emaliowany – emalia zaczęła odpryskiwać…



I perełka w kolekcji ;-) Może nie z powodu urody – aleć to przecież guzik upamiętniający Igrzyska Olimpijskie w Monachium sprzed równiutko 40 lat…Teraz też mamy rok olimpijski!

Od zawsze wiedziałam, że je wykorzystam – i ozdobiłam nimi kremową kurtkę. Dlatego też tak opornie szło mi szycie – bo wiedziałam, że nadejdzie ten moment, kiedy trzeba będzie usiąść z igłą i nitką i przyszywać, przyszywać, przyszywać… Zajęło mi to ze 3 mecze ;-) Każdy przyszyty osobno, żeby – jeśli się odpruje – to odpruł się tylko jeden. Tyle dobrze, że nie będzie kłopotu z dopasowywaniem następnego ;-) Kurtka nabrała wagi ;-) A zbiór guzików? ma się dobrze, zużyłam może jakieś 10 % :-)



Upał był straszny – ponad 35 stopni… Ale cóż, skoro się uszyło i wypadałoby pokazać ;-)…







Trochę dłubania przy zapinaniu…






Sukienka na wakacje potrzebna od zaraz – lub czy można szyć dzianiny bez owerloka

$
0
0

Lato pełną gębą, czas się pakować na urlop…

Ba! Tylko co tu spakować?  Sukienki brak. Sukienki nadającej się na wczasy pod namiotem. Czyli – nie gniotącej się, nie wymagającej prasowania, schnącej szybko i najlepiej – wzorzystej, żeby nie stresować się jakimiś plamkami, które nie będą się chciały sprać w warunkach kempingowych.

Takie warunki spełnia tylko… sztucznizna. Plastik jakiś. Tworzywo. Chciałoby się bawełnę, ale kreponów nie uświadczysz, a wszystko inne będzie wyglądało jak krowie z gardła wyciągnięte.

Że gorąco, że pocić się będę? W tych upałach trudno nie pocić się wcale. I tak będę mokra, i tak. Tyle, że na sztucznym tego nie będzie widać ;-) A że wiem do czego służą prysznice, woda i dezodoranty, ba – korzystam z tej wiedzy – to i muchy za mną latać stadami nie będą.


Padło na materiał w serduszka i motylki – czyli w sam raz na lato ;-) Jakaś to dzianina, nie wiadomo z czego… Że sztuczna – to wiem w 100 %... Prawa strona błyszczy się niemal jak satyna, dlatego też i zdjęcia wyszły nie najlepsze – odbijała światło…

Dzianina – czyli koniecznie będę używać igły do dzianin – zwykła igła może poprzecinać nitki dzianiny i wzdłuż szwu powstanie co najmniej rząd dziurek – co najmniej, bo od tych dziurek mogą jeszcze zacząć lecieć oczka…

No i maszynę ustawię na niewielki zygzak, a długość ściegu – powiedzmy – w dolnej strefie stanów średnich ;-) Nie drobniutki, ale nieduży ścieg. ;-) Zygzak pozwala na elastyczność ściegu – prostuje się przy rozciąganiu szwu. Ścieg prosty po prostu by się zerwał ;-)

Nici – zwykłe, maszynowe, poliestrowe, żadne tam elastyczne.

No i teraz kwestia poboczna – czy do szycia dzianin trzeba mieć owerlok?

Moim zdaniem – nie. :-P To znaczy – jest to sprzęt z grupy „przydasiów”, ale konieczny nie jest. Pomaga, ale nie zastępuje maszyny do szycia, a obyć bez niego można się w zupełności.

Wybrałam sukienkę z czasopisma „Knipmode”, w zupełnie mi obcym języku niderlandzkim ;-) Sukienka ma fason długiej podkoszulki z marszczeniem na środku przodu.



Jako że fason podkoszulki, a czasopismo z kraju wysokich, dobrze zbudowanych kobiet – porównałam rozstaw ramiączek i głębokość dekoltu – ten z wykroju z takim, który byłabym w stanie zaakceptować. Przystający do moich parametrów. O ile głębokość dekoltu była ok., to rozstaw ramiączek – już nie.

Przesunęłam ramiączko przodu do środka. Dodatkowo – krojąc – zmniejszyłam też o parę centymetrów podkrój pachy. Wypełniłam go jakby. Tak na wszelki wypadek, gdyby przesunięcie ramiączka miało równać się z wyskakiwaniem biustu z boku ;-)

Ramiączko na formie tyłu przesunęłam do środka o tyle samo.



Wykrój ma na przodzie wyrysowaną jakby literę H. To linie, które przeszyte tworzyć będą tunel marszczenia. Przenoszę je z papieru na materiał używając wyłącznie szpilek. Wybieram szpilki z małymi, metalowymi łebkami, które łatwo przetną papier. Wpinam je na początku i końcu narysowanego schematu, przebijając obie warstwy materiału pod kątem prostym. Aha – materiał złożony jest na pół, wzdłuż linii środka przodu.



Zdejmuję papier przerywając go łebkami szpilek, które zostają na miejscu.



Odginam jedną warstwę materiału dokopując się do jego lewej strony.



W miejscach, gdzie szpilka przebija materiał wpinam po jednej szpilce – To są punkty przeniesione z wykroju, będą się znajdowały po prawej i po lewej stronie linii środka przodu.



Wyciągam szpilki przebijające obie warstwy – najważniejsze punkty schematu mam przeniesione. Początek i koniec pionowej linii oraz jej środek – czyli początek i koniec poprzeczki litery H.



Z tego, co widzę w opisie, potrzebuję 10 cm gumki, którą wg rysunku pomocniczego będę naszywać na poprzeczkę litery H, aby ściągnąć materiał w poprzek przodu. Takie małe kawałki gumki szyje się dość nieprzyjemnie, zwłaszcza kiedy dochodzi się do końca gumki i palce bolą od jej naciągania i przytrzymywania.

Ja po prostu na odmierzam sobie te 10 cm na całym kawałku gumki i zaznaczam szpilką, kredą czy pisakiem krawieckim. Zaznaczam też połowę tego odcinka – dla kontroli równego naciągnięcia gumki.



Przyszywam gumkę – najpierw mocując dobrze jej początek, potem szyję naciągając tak, żeby połowa odcinka gumki trafiła na zaznaczony szpilką punkt połowy odcinka na materiale, i tak dalej do końca „trasy”.

I tu pierwsza uwaga poboczna – owerlokiem tego nie zrobię… Tylko maszyną… Punkt dla maszyny ;-)



Po dotarciu do celu i zakończeniu szwu gumkę odcinam.



Następnie wąskim ściegiem zygzakowym szyję wzdłuż pionowej nóżki litery H, materiał mając złożony wzdłuż środka przodu.

Drugi punkt dla maszyny. Owerlokiem tego nie zrobię…



Po obróceniu na prawą stronę widać, że powstał tunel, w który włożyłam linijkę. Wg żurnala należało uszyć pasek o wymiarach 12x3,5 cm, który należało wsunąć w tunel, zmarszczyć go w pionie i objąć go paskiem jak obrączką, zszywając końce paska. Ja zdecydowałam, że będę wiązać wstążeczkę /wersja miejska/ albo troczek z materiału /wersja kempingowa/ ;-)

Zszyłam szwy boczne i szwy ramion przygotowując sukienkę do przymiarki.

Owerlokiem tego nie zrobię. To znaczy – zszyć mogę, oczywiście, ale – albo owerlok obetnie dodatki na szwy, nie dając żadnego pola manewru w trakcie przymiarki – na wypadek, gdyby sukienka okazała się przyciasna, albo po odłączeniu noża – zszyje boki bez obcinania, ale za to 4-5 mm od brzegu. A na szwy dodałam 1,5 cm… Jaki byłby sens takiej przymiarki? A że „Przymiarka” to moje drugie imię – to znów – trzeci punkt dla maszyny.
 
Że mogę fastrygować ręcznie? A od czego mam maszynę? ;-)



Dekolt i podkroje pach sprawdzone. Skroiłam je sumiennie dodając zapasy na szwy, mimo że planuję wykończyć brzegi lamówką, czyli że niby te dodatki nie są mi potrzebne. Ja tam jednak wolę przymierzyć i wtedy ocenić, czy odcinać te dodatki, czy też nie.

Postanowiłam odciąć jedynie dodatki dookoła dekoltu, pozostawiając je wzdłuż linii pach. Zmniejszenie obwodu pach im nie zaszkodzi, a i ramiączka będą odrobinę szersze. Nie będę się stresować wyłażącymi spod spodu ramiączkami biustonosza.

Gdybym teraz zabrała się od razu za lamowanie pokrojów – na pewno powyciągałabym materiał we wszystkie strony. W końcu to dzianina i nie trzyma stabilnie kształtu.

A gdyby to była tkanina? To biorąc pod uwagę, że na długich odcinkach linia cięcia przebiegałaby pod skosem w stosunku do nitek wątku i osnowy – brzegi porozciągałyby się chyba jeszcze bardziej. I potem falowały sobie w dowolnie wybranym kierunku.

Żeby tego uniknąć – muszę je ustabilizować. Jest opcja podklejania brzegu paseczkiem flizeliny, ale… Łatwiejszą i szybszą wersją, w dodatku nie zmieniającą grubości materiału jest przeszycie brzegów dookoła, w odległości ok. 0,5 – 0,7 cm od brzegu, długim ściegiem maszynowym – jak do marszczenia – i ściągnięcie spodniej nitki. Ściąga się ją na tyle, żeby nie zmarszczyć materiału i nie zmienić wielkości dekoltu. W fasonach wymagających precyzji /np. mały dekolt/ najlepiej porównać stopień ściągnięcia przykładając wykrój do części, nad którą się pastwimy. Teraz brzeg materiału nie rozciągnie się – nitka szwu będzie go trzymała w ryzach.

Owerlokiem tego nie zrobię…

Przed rozpoczęciem obszywania podkrojów  utworzyłam sobie dostęp do nich – żeby nie stanowiły zamkniętej w koło linii. Nadprułam szwy pod pachami i jeden szew na ramiączku – od strony dekoltu.



Obszywam lamówką elastyczną – pracuje się z nią troszkę inaczej niż ze zwykłą. Łatwiej – i daje więcej możliwości. Wystarczy ją złożyć na pół – nie musi mieć zaprasowanych pod spód brzegów, jak klasyczna lamówka cięta ze skosu. Ma środek zaznaczony malutkim ażurkiem – łatwiej o precyzję. Można przyszywając lamówkę naciągnąć ją – i od razu zmarszczyć np. górę dekoltu w bluzce a’la Carmen. No i można nią wykończyć stosunkowo niewielki dekolt w bluzce czy sukience z dzianiny – którą wciąż będzie można wkładać przez głowę ;-)

Ja nic marszczyć nie będę – dlatego przyszywam lamówkę nie naciągając jej. Zwykłą musiałabym lekko naciągać na zakrętach – tej nie.

Mogłabym od razu złożyć lamówkę na pół, wsunąć w nią lamowany brzeg materiału i przyszyć ją jednym szwem – ale mnie się nie śpieszy ;-) Poza tym – co dwa szwy – to nie jeden. Zawsze się może zdarzyć, że coś tam trzaśnie, kiedy nieopatrznie szarpnę za dekolt… Bo nawet nie dopuszczam do siebie myśli, żeby to „ktoś” mnie szarpał…

Przyszywam ją wąskim ściegiem zygzakowym podkładając pod spód.

Owerlokiem tego…  ;-)

Potem składam na pół i przyszywam chowając obszywany brzeg do środka.

Zszywam nadprute brzegi szwów, zszywając od razu krańce lamówek.

W tym momencie – nareszcie – korzystam z owerloka. Obrzucam nim szwy boczne, jednocześnie zszywając. Ale – gdybym go nie miała – przeszyłabym szwy boczne jeszcze raz po poprzednio wykonanym szwie maszyną do szycia – albo korzystając ze ściegu do dzianin /elastycznego/, albo -  gdyby maszyna go nie miała czy gdyby szyła nim brzydko – to znów szyłabym wąskim ściegiem zygzakowym…



Podkroje wykończone.



Pozostało podwinąć dół – i sukienka gotowa.

Nie mam owerloka pięcionitkowego – czyli nie mam możliwości użycia ściegu drabinkowego. Takiego, jakim są wykończone fabrycznie szyte t-shirty. Zatem zrobię jego imitację.

Dół obrzucam – owerlokiem albo maszyną do szycia. Zaprasowuję podłożenie – jakieś 3 cm i spinam je od prawej strony szpilkami.



Wykorzystuję podwójną igłę. Szyję nią po prawej stronie tak, żeby szew wypadał nad obrzuconą krawędzią materiału. Czuję ją pod palcami, widzę niewielką wypukłość. Widać ją nawet na zdjęciu. W razie czego – można sobie brzeg sfastrygować wzdłuż tej linii. Tyle, że fastrygą trzeba później bardzo ostrożnie wypruwać, bo jeśli przeszyje  ją igła, to można uszkodzić szew.



Po lewej stronie tworzy się mały zygzak, dzięki któremu szew jest bardziej elastyczny, niż gdyby przeszywać dwa razy równolegle ściegiem prostym. No i dodatkowo wzmacnia wykończenie brzegu dzianiny.



Ten ścieg się dość łatwo pruje, niestety – dlatego zakańczam go w taki sposób: Zaczynając szew zwracam uwagę na to, żeby ogonki nitek wystające na początku szwu miały przynajmniej 5-8 cm długości. Po zakończeniu szwu ucinam nitki też pozostawiając takie ogonki. Nawlekam je na igłę i przeciągam je na lewą stronę.



Wiążę supełek z nitek wierzchnich i spodnich, a potem wciągam go igłą wszywając w materiał. Najlepiej w obrąb, żeby było estetycznie ;-)



Finito. Skończone. Sukienka może nie nie należy do tych, które maskują to czy owo, ale…

Przetestowałam ja w dzisiejszych afrykańskich temperaturach /było 36 stopni w cieniu/ i – o dziwo – ani nie parzyła, ani nie kleiła się do ciała, jednym słowem – super!


Jaka rura – taka tancerka ;-)



Sukienka na specjalną okazję, czyli - szycie to nieustanne dokonywanie wyboru…

$
0
0


Tak… Pierwsze i najważniejsze – czy w ogóle się zabierać za szycie ;-) Przychodzi taki moment, że nawet jeśli potrzeby niewielkie, a zapału brak – to trzeba go z siebie wykrzesać. Specjalna okazja się przydarzyła – i trzeba się w coś ubrać… Coś nowego, w miarę eleganckiego – a najlepiej takiego, żeby nadawało się do noszenia przy mniej szczególnych okazjach.



Padło tym razem na sukienkę z holenderskiego Knipmode – nr 6/2012, sukienka 1d. Z krótkim rękawem, paskiem wstawianym w talii /podniesionej zresztą/ i z układana w fałdy spódnicą.

Kupiłam grubszą dzianinę w dwóch kolorach – kremową i brązową. Powinno być elegancko, nie krzykliwie – i może w miarę korzystnie będę w niej wyglądać ;-)

Sukienka jest w rozmiarach od 34 do 46, a ja potrzebuję o jeden rozmiar więcej…

To nie jest trudne do zrobienia, gdy wykrój jest wielorozmiarowy.

Każdy element wykroju to na arkuszu nałożone na siebie formy w kolejnych rozmiarach. Dorysować kolejny rozmiar to nic skomplikowanego. Część linii na arkuszu są wspólne dla wszystkich rozmiarów, natomiast kolejne rozmiary stopniowo poszerzają i powiększają formę. Niektóre linie przebiegają równolegle do siebie na całej długości, inne czasem zbiegają się w jednym miejscu, by znów się rozsunąć… Ogólnie – przypomina to trochę perspektywę w rysunku.

Przykładem niech będzie dodanie kolejnego rozmiaru do górnej bocznej części przodu sukienki.



Dwie linie są wspólne dla wszystkich rozmiarów – dolna i biegnąca od szczytu biustu w dół. Linie szwu bocznego, szwu ramion i pachy są we wszystkich rozmiarach równoległe względem siebie, te od szczytu biustu do ramienia – rozchodzą się nieco.



Zaznaczyłam kropkami róg pachy i szwu bocznego. Widać, że układają się w jedną linię, a odległości między nimi są mniej więcej stałe. Kropkę kolejnego rozmiaru umieściłam więc na przedłużeniu wyimaginowanej linii, w odległości takiej, w jakiej znajdują się od siebie kropki dwóch – trzech poprzednich rozmiarów.



W ten sam sposób postąpiłam przesuwając krawędzie szwu ramienia i linię łączącą szczyt biustu z ramieniem. Natomiast dorysowując pachę poprowadziłam rzędy kropek dodatkowo w trzech miejscach na obszarze pachy, żeby dobrze wyznaczyć jej krzywiznę.



Punkty styczne ułatwiające szycie wyznaczyłam wg zasady trzymania się odległości, o jaką odsunięte są od siebie w poszczególnych rozmiarach. Oczywiście, jeśli punkt styczny jest wspólny dla wszystkich rozmiarów na arkuszu – to i dla kolejnego też ;-)

Zanim zabrałam się do krojenia sprawdziłam, czy sama dzianina narzuca mi kierunek ułożenia części wykroju. Bardzo często bywa tak, że splot dzianiny nie jest stabilny – i wtedy oczka lecą, że aż miło… Trzeba to sprawdzić - uchwycić uciętą krawędź kuponu palcami obu dłoni na odcinku 5-7 cm i rozciągnąć ją dość mocno. Potem to samo zrobić na drugiej krawędzi – i jeśli okaże się, że od którejś z krawędzi oczka będą leciały bardziej ochoczo, to w jej kierunku należy ułożyć wszystkie dolne części wykroju. Jest to tak naprawdę górna krawędź dzianiny – w tą właśnie stronę dzianina „przyrasta” w trakcie produkcji, a elementy wykroju będą leżały jak gdyby w odwrotną stronę – „góra do dołu”. Dlatego na wykrojach opracowanych dla dzianin linia kierunku nitki ma strzałkę skierowaną w przeciwną stronę, niż na wykrojach dla tkanin. Dla tkanin – w kierunku dolnych krawędzi spodni czy spódnicy, dla dzianin – w kierunku górnych.

A dlaczego to takie ważne? Bo dzianina jest delikatniejsza i łatwiej ją uszkodzić. A najłatwiej – w czasie szycia. Czyli najbardziej czułe miejsca odzieży z dzianiny to szwy właśnie. Szczególnie szwy ramion i szwy w talii – bo na nich „zawieszona” jest bluzka, a zwłaszcza sukienka. Szwy te dźwigają na sobie cały ciężar sukienki i ewentualne naprężenia powstające podczas noszenia. Uszkodzona dzianina pruje się – i lecą oczka. Lecą wyjątkowo łatwo w dół dzianiny – kto robi na drutach ten wie, że robótkę łatwo jest spruć od góry, a od dołu – prawie niemożliwe, więc prosty trick z odwróceniem części formy załatwia sprawę lecących oczek…

Nastąpił czas kolejnego wyboru – decyzji, w jaki sposób wykończyć górę sukienki. W oryginale powinna być ona zdublowana podszewką, ale materiał, z którego szyję, jest po pierwsze grubszy, niż sugerowany w żurnalu, a po drugie – elastyczny. Nie chciałabym dodawać kolejnej warstwy materiału, ani nie stracić na wygodzie – wszak to wielki plus dzianiny. Za odszycia przodu posłużą środkowe części przodu. Zatem – muszę przygotować odszycie do wykończenia podkroju szyi z tyłu.

Najpierw jednak bardzo ostrożnie zszyłam ze sobą obie części przodu i tył – żeby przymierzyć na sobie i sprawdzić, czy nie ma przypadkiem potrzeby podkrojenia dekoltu głębiej, czy też jakiejś innej poprawki. Ostrożnie – bo i szyjąc, i ubierając, i prując potem szwy łatwo jest rozciągnąć i zdeformować surowe, niewykończone brzegi. Potem bywa bardzo trudno doprowadzić je do porządku… Zwłaszcza brzegi krojone pod kątem w stosunku do kierunku materiału.





Zaakceptowaną po przymiarce część tyłu ułożyłam na papierze. Odrysowałam krawędzie podkroju tyłu i szwów ramion. Zrobiłam to pisakiem do tkanin – na wszelki wypadek, gdyby zdarzyło się wybrudzić materiał… Na zdjęciu odsunęłam już część z materiału w dół, żeby lepiej było widać rysunek na papierze.


Chcę, żeby sukienka była wykończona możliwie porządnie, dlatego szerokość odszycia tyłu będzie zgadzała się z szerokością odszycia przodu. Przyłożyłam zszyte części przodu, żeby wyznaczyć tę szerokość.



Zaznaczyłam kilka punktów orientacyjnych od krawędzi odszycia w odległości równej szerokości tegoż i połączyłam je rysując w ten sposób dolną krawędź odszycia. Tak przygotowane odszycie zawiera już w sobie dodatki na szwy! Toteż krojąc odszycie z materiału nie dodałam już nic po bokach.



Na krawędzie podkroju szyi i krawędzie ramion naprasowałam pasek flizeliny., żeby je ustabilizować. Zszyłam szwy ramion, rozprasowałam je i obrzuciłam dodatki na szwy. Materiał jest za gruby, żeby składać i obrzucać je razem.



Odszycia ułożyłam na zszytych częściach prawą na prawej. Przyszyłam je – na przodach od miejsca, które będzie początkiem dekoltu i wyznaczy jego głębokość, na części tyłu – upinając podszycie od środka tyłu ku szwom bocznym.

Dlaczego nie zszyłam od razu szwów odszyć? Bo widać na zdjęciu, że nie są one jeszcze połączone… Otóż dlatego, że człowiek jest tylko człowiekiem. Ręka mogła drgnąć przy odrysowywaniu odszyć, przy krojeniu, ba – samo szycie nie dzieje się  przecież z dokładnością automatu. Milimetr przesunięcia na szwie to dwa milimetry różnicy w długości krawędzi odszycia… Szwy są dwa… A ja chcę odsunąć od siebie pokusę dopasowywania jednego kosztem drugiego – zwłaszcza odszycia kosztem części wierzchnich. Rozciągania albo wdawania elementów – po to tylko, żeby uniknąć prucia szwu i przesuwania go o rzeczony milimetr. Wybrałam inną drogę – zszywam szwy odszyć dopiero po przyszyciu ich do krawędzi. Że więcej przy tym kombinacji? I co w tym złego? Nie siedzę przy taśmie, nie szyję na czas i akord. Szyję dla siebie i chcę szyć maksymalnie dokładnie i starannie…



Szwy odszyć zszyte, odszycia w końcu przyszyte. Małymi zadziorkami na krawędzi materiału się nie przejmuję – nóż owerloka to wyrówna ;-)



Odwinęłam do góry dolne, nie przyszyte jeszcze części odszyć przodu.



Złożyłam środkowe wierzchnie części przodu prawą do prawej, wzdłuż krawędzi środka.



Zszyłam szew środka przodu części wierzchnich dokładnie do miejsca, w którym znajduje się ostatni ścieg szwu łączącego przód z odszyciem. Lepiej zakończyć szew o pół ściegu przed tym miejscem, niż pól ściegu za nim. W przeciwnym razie środek dekoltu będzie się ściągał i wywijał.

Złożyłam odszycia przodu prawą do prawej.



Zszyję teraz środkowy szew odszycia kończąc go znów w miejscu, w którym zbiegały się poprzednio szyte szwy.



Tak to wygląda po złożeniu – środek przodu zszyty dwoma szwami, zbiegającymi się w najniższym punkcie dekoltu – pęknięcia.



Dodatki na szwy nacięte, rogi przycięte przed wywróceniem odszyć do wewnątrz.



I tak to wygląda po odwróceniu – od zewnątrz…



A od wewnątrz – odszycia ładnie dopasowały się do siebie.



Odszycia przodu przyszyłam do zapasów na szwy części wierzchniej, odszycia tyłu – podszyłam ręcznie. Tak samo zresztą, jak podłożenia rękawów i dołu sukienki. Wybrałam taki właśnie sposób z dwóch powodów – sukienka będzie wyglądała mniej sportowo, a po drugie – już jakiś czas temu postanowiłam bardziej przykładać się do wykończeń swoich ubrań… Tak się bowiem często składało, że szyte „dla kogoś” wykańczałam o wiele staranniej, niż „dla siebie”.  Bo „i tak nie będzie widać”. Bo „to i tak od lewej strony”. Bo „to tylko dla mnie – nie będę mieć pretensji do samej siebie”. Bo „nie muszę się wysilać”…

A właściwie – dlaczego? Dlaczego nie włożyć wysiłku w coś dla siebie, dlaczego nie zrobić sobie samej przyjemności – przecież świadomość ubrania się w sukienkę nie tylko przez siebie uszytą, ale w dodatku uszytą  maksymalnie /jak na swoje możliwości/ starannie i dokładnie – jest niczym niezastąpiona…

8255

W pasie przyszyłam tasiemki z pętelek – w taki właśnie sposób będę wieszać sukienkę w szafie. Złożoną w pół. Dzięki temu uniknę wyciągania się sukienki, szczególnie w rejonie ramion i dekoltu. Jest dość ciężka i nawet najlepszy wieszak nie uchroni jej przed rozciąganiem, wypychaniem i deformacją.

 Postanowiłam sobie, że nie pokażę zdjęcia gotowej sukienki przed połową października. Wtedy bowiem nadarza się okazja, dla której ją uszyłam. I nie byłoby w porządku, gdybym sukienkę „puściła w świat” zanim ją zaprezentuję na sobie przed tym dniem.

Tak sobie wymyśliłam… ;-)

Edycja...

 No i po uroczystości…


Tu powinno dać się usłyszeć ciężkie westchnienie… Albowiem gdy ubrałam się do wyjścia – rodzony mąż powiedział: Ale ty jesteś duża w tej sukience…

I jak tu publikować zdjęcie?

Ale – skoro się rzekło… 

Ech...

 


Dodam tylko od siebie - dekolt mógł sięgać niżej... Ale źle się mierzyło, bo  szwy ramion są przesunięte na przód i nie przyłożyłam się ;-)



Spodnie z klapą – czyli słów parę o pozycjonowaniu igły

$
0
0



Nareszcie mogłam uszyć coś bez konkretnej potrzeby! Pomijając naturalną potrzebę posiadania kolejnej części odzieży… Ciucha… I na tym chyba ogólnopolskie słownictwo się kończy… Trochę szkoda, bo „odzież” brzmi bardzo oficjalnie i – używane na co dzień – sztucznie, a „ciuch” z kolei – za bardzo potocznie, w dodatku sugerując strojność i efektowność opisywanej rzeczy… No i na przykład nie bardzo pasuje do – dajmy na to – płaszcza czy spodni właśnie…

Jakieś inne rozwiązania? Bo mnie trochę chyba „przytkało” ;-)

Po przerzuceniu kupki żurnali znów zdecydowałam się na Knipmode, tym razem z maja 2012 i model 20.




Czy też lubicie taką prezentację, jak na zdjęciu? To jedyne zdjęcie tych spodni w czasopiśmie. Żadnych sugestii na temat szerokości nogawek, wysokości paska, obszerności w biodrach… Nic… Kocham to odwrotnie… Dobrze, że rysunek jest ;-)

Zadanie na dziś takie, jak zwykle – dostosować spodnie do sylwetki… Jak często to ostatnio bywa – „dorobiłam” sobie kolejny rozmiar – będzie widać kropeczki na częściach wykroju ;-)



Muszę skrócić spodnie w części biodrowej – bom niska. Wypróbowałam już nieraz, że muszę skracać zaszewki w spodniach i spódnicach, więc składam formę na takiej wysokości, żeby linia złożenia przebiegała na wysokości zaszewki, skracając ja zawczasu. Składając zwracam uwagę, by nie zakłócić przebiegu linii kierunku nitki.



Składam jeszcze raz – robiąc zakładkę o szerokości ok. 0,7 cm – bo już wcześniej na sobie wypraktykowałam, że powinna to być wystarczająca szerokość. W sumie – skracam część biodrową spodni o ok. 1,5 cm.



Tak to mniej więcej wygląda po złożeniu. Zaszewka będzie miała minimalnie inny przebieg, ale w zasadzie jest mi potrzebna tylko sugestia, gdzie ma się zacząć i skończyć ;-)

Ten sam manewr powtórzyłam na części przodu, na mniej więcej /jak się okazało – mniej niż więcej/ podobnej wysokości /odległości od górnej krawędzi/.



Formę przodu jeszcze trochę bardziej pomasakrowałam. Postanowiłam pójść za sugestiami Burdy odnośnie szycia spodni dla osób z brzuszkiem /bo takowy posiadam i spodnie nie zawsze leżą na mnie zadowalająco. Tzn. – kupne – w zasadzie nigdy ;-)/

Pocięłam formę przodu zgodnie ze wskazówkami i rozsunęłam go, jak nakazano – przedłużając linię szwu środka przodu o 0,5 cm.  Dodatek w pasie /w formie niby-to-zaszewki/ utworzył się sam.

I tu pcha się na usta pytanie - po co najpierw skracałam, żeby potem wydłużać? Ale - skracałam całe części przodu i tyłu - od szwu do szwu, a wydłużyłam - sam przód, dokładniej - najbardziej wydłużyłam środek przodu, ale boczne szwy nie zostały naruszone... I kiedy sobie przypomnę niektóre boje ze spodniami - kojarzy mi się, że kiedy spodnie idealnie leżały z przodu, to na bocznych szwach czasami tworzyły się fałdy - czyli długość linii szwu bocznego była za duża...



Poukładałam na sobie wszystkie części spodni, które zostaną naruszone tymi cięciami – tj. worek kieszeniowy z częścią boczną oraz boczną przednią część paska. Zaznaczyłam na czerwono, gdzie mają przebiegać cięcia.



Upinając części form na materiale i przygotowując je do skrojenia pilnowałam, żeby porozsuwać je na tę samą szerokość.



Zanim zabrałam się za obrzucenie brzegów ciętych kieszeni – przykleiłam po lewej stronie paski sztywnika szer. ok. 3 cm. W trakcie obrzucania i szycia te ucięte pod skosem w stosunku do przebiegu nitek materiału krawędzie na pewno rozciągnęłyby się i zdeformowały. Ważne, żeby zabezpieczyć je przed tym odpowiednio wcześnie.



Worek kieszeni przyszyłam do przodu spodni prawą do prawej, następnie odwróciłam na prawą stronę, zaprasowałam i przestębnowałam.

Tu warto zwrócić uwagę na pewien drobiazg…



Otóż często się zdarza, że stębnując taki brzeg kieszeni czy innej części – tzn. krojony pod skosem – materiał między krawędzią a stębnówką faluje się i nie da się tego rozprasować.



Wystarczy taką stębnówkę spruć i przeszyć ją w drugą stronę… Te dwa zdjęcia różnią się od siebie tym, że jedna stębnówka była szyta z góry do dołu, a druga – z dołu do góry…



Przyszyłam drugą część worka kieszeni /z częścią boczną/ - tylko do zaznaczonego na wykroju miejsca, zostawiając nie zszyte brzegi, podwinięte na 0,5 cm.  Powinnam podłożyć je na całą szerokość dodatku na szwy, ale doszłam do wniosku, że to niepotrzebnie przedłużyłoby linię, wzdłuż której przebiega dodatkowa warstwa materiału. Do szczęścia mi niepotrzebna. ;-) Dzięki tym rozcięciom środkowa część przodu będzie się odchylała jak klapa – żeby móc spodnie ubrać ;-)

Zszyłam nogawki spodni – najpierw szwy boczne, potem środkowe i na końcu – szew kroku.



Pasek znów wszyłam po swojemu… Podobnie jak odszycia dekoltu w sukience… Najpierw zszyłam górne krawędzie poszczególnych części paska /tzn. zszyłam wierzchy ze spodami wzmocnionymi sztywnikiem/. Górne krawędzie zaprasowałam tak, żeby wierzch wysunąć 1 mm ponad linię szwu. Będą „okrąglejsze”, bardziej obłe. W zasadzie – powinnam o tym pomyśleć na etapie krojenia i skroić wierzchy szersze o jakieś 2 mm – cóż, szerokość gotowego paska będzie o ten nieszczęsny milimetr mniejsza.




Środkową wierzchnią przednią część paska przyszyłam do przedniej części spodni prawą do prawej. Dopiero potem zszyłam szwy pionowe – w zasadzie miałam do wyboru – czy szyć te szwy jak przedłużenie linii kieszeni, czy możliwie prostopadle do górnej krawędzi paska. Wybrałam ten drugi wariant.

Pasek tyłu i części boczne paska najpierw przyszyłam do górnej krawędzi spodni – osobno, dopiero potem zszyłam je ze sobą.




 
Tu widać, że mści się zmiana szerokości podwinięcia dodatku na szew w worku kieszeni – muszę zmniejszyć dodatek na szew bocznej części paska i szyć w połowie jego szerokości. I tu mała dygresja…

Maszyna radzi sobie lepiej z transportowaniem materiału, gdy stopka dociska materiał równomiernie. Gdy cała leży na materiale, a nie częściowo wisi w powietrzu. Można to porównać z jazdą samochodem po drodze z koleinami i wybojami. Autem rzuca na prawo i lewo. Narzekamy wtedy na drogę, czy na samochód? Taką sytuację miałabym właśnie teraz. Warto wtedy skorzystać z opcji pozycjonowania igły – o ile maszyna ją posiada. Moim zdaniem jest to jedna z koniecznych funkcji. Stopka sunie wzdłuż krawędzi materiału, a igłę przesunęłam w prawo. Widać centralne nacięcie na stopce…



Tę samą funkcję wykorzystałam przyszywając spodnią część paska – szyjąc w rowku szwu nasadowego /łączącego część „spodniową” z wierzchnią częścią paska/. Wykorzystałam stopkę do ściegu owerlokowego – ma ona wysuniętą do przodu płozę, która w zasadzie służy do zawijania niteczek i nierówności materiału przed obrzuceniem krawędzi zygzakiem czy ściegiem owerlokowym – ale w tym wypadku pomaga utrzymać linię szycia. Sęk w tym, że nie można używać tej stopki szyjąc ściegiem prostym z igłą ustawioną centralnie – bo igła natychmiast uderzyłaby w „mostek” rozluźniający ścieg owerlokowy… Wystarczyło przestawić igłę…

Oczywiście, pozycjonowanie igły pomaga też w obszywaniu stębnówkami – w niestandardowej odległości od brzegu materiału. Wystarczy wybrać pozycję igły i stębnując prowadzić stopkę przy samym brzegu. Jest też bardzo przydatne przy naprawach – gdy trzeba poprowadzić szew blisko stałej, niemożliwej do usunięcia przeszkody – np. zatrzasku czy nitu.



Albo – w trakcie szycia wzdłuż brzegu obrzuconego owerlokiem – żeby trzymać się odległości od brzegu, a żeby stopka przy tym nie była „podważona” z jednej strony zgrubieniem owerlokowych ściegów.

Wracając do spodni… „Dzięki” ich krojowi – tzn. zapięciu w formie klapy – nie mogłam ich przymierzyć na żadnym wcześniejszym etapie… Dopiero po wszyciu paska, czyli praktycznie na samym końcu, gdy wszystko było już pozszywane i niemal wykończone. Ale – okazało się, że oba manewry z modelowaniem form zdały egzamin na piątkę! Zaszewki z tyłu kończą się, gdzie powinny, nie ma fałdki pod paskiem z tyłu, obwód w pasie – idealny, bez poprawek, a same spodnie nie są za krótkie z przodu, na brzuchu… Bo gdy są za krótkie – to mają tendencję do zjeżdżania w dół, wtedy albo próbuje się dopasować je paskiem, który wtedy pije, brzuch robi się bardziej wypukły, zaszewki czy zakładki źle się układają… Albo podciąga się spodnie do góry – i wtedy tworzą się skośne fałdy od środka przodu w kierunku na boki…

Natomiast – miałam problem z tzw. „camel toe”… Chyba oczywiste, że nie zaprezentowałam defektu na zdjęciu ;-) Przy okazji znalazłam bardzo ciekawy artykuł na temat tej przypadłości – dementujący pogłoski, jakoby działo się to, gdy ktoś próbuje się wbić w za ciasne spodnie. No bo jak za ciasne, skoro jest nadmiar materiału z przodu? A to jest błąd w konstrukcji spodni, mający zmniejszyć ilość materiału zużywanego na etapie krojenia spodni. Efekt bardzo pożądany w przypadku produkcji masowej, ale czemu – u licha – coś takiego ma miejsce w żurnalu dla amatorek? Odpowiedzią może być – sugestia zakupu mniejszej ilości materiału… To może mieć jakiś sens… Ktoś zastanawiający się nad kupnem materiału na spodnie przychylniejszym okiem spojrzy na sugestię kupna 40 cm mniej…  No nie wiem zresztą… To moje pierwsze spodnie z Knipmode – może jestem niekompatybilna?

Artykuły na temat „camel toe” znajdują się na blogu „Fashion Incubator”.






Tu na zdjęciu – poszczególne etapy walki o optymalny szew środkowy… Nadmiar materiału po przymiarkach oczywiście wycięłam, bo ciągnąłby niemiłosiernie…

Jeszcze może parę uwag końcowych – w większości przypadków dodatki na szwy rozkładam na dwie strony szwu, ale wyjątek robię m.in. dla zewnętrznego szwu nogawek spodni z ciętymi kieszeniami.  Nie ma co się męczyć z zaprasowywaniem na bok grubej krawędzi kieszeni, która i tak będzie miała tendencje do wykręcania się z powrotem i odstawania. Obrzucanie obu krawędzi osobno też nie ma sensu – z tego samego powodu. Pilnuję się bacznie podkładając dolne krawędzie nogawek – rozkładając szwy wewnętrzne i zwracając uwagę, w która stronę skierować dodatki zewnętrznego szwu. Nie cierpię, jeśli przy prasowaniu „kupnych” spodni okazuje się, że tego nie przypilnowano… A stębnowanie dołu spodni zaczynam zawsze od szwu wewnętrznego, żeby zejście stebnówki nie wypadło na zewnątrz…



No i tu nieszczególnie efektowne zdjęcie finałowe. Spodnie okazały się wygodne, w sam raz szerokie…Na swoją obronę dodam, że materiał to niezbyt gruba bawełna z czymś sztucznym /stąd pewnie te kłaczki widoczne na niektórych zdjęciach/ - generalnie materiał na tyle lekki, że nie chce opadać w dół i stąd tworzą się fałdy. No i nie będę ich nosić tak, jak na zdjęciu, a zawsze przysłonięte wyłożoną na wierzch bluzką czy innym „topem” ;-)  Po prostu – chciałam pokazać spodnie tak, jak wyglądają – a mogłam założyć do nich tunikę do pół uda i usiąść na krzesełku… Zdjęcie byłoby wtedy „jak z żurnala”… ;-)









Płaszcz zimowy – czyli im dalej w płaszcz, tym wiecej zdjęć...

$
0
0



Chłodno się zrobiło, chodzić nie ma w czym… To znaczy – ma, ale jakoś tak się stało, że w szafie same kurtki. A kurtka nie zawsze pasuje… Nie ma co, trzeba uszyć płaszcz.

Miałam w zapasie resztki /ha ha, resztki!/ ciepłego wełnianego flauszu w prążki. Resztek okazało się na tyle dużo, że skroił się z nich płaszcz do kolan ;-) Co prawda – krojąc kołnierzyk i stójkę skapitulowałam i jedną warstwę musiałam skroić z dwóch części, ale to żaden problem. Nie wiem, z czego się bardziej cieszę – z nowego płaszcza, czy ze znaczącego ubytku w zapasach materiałów ;-)

Na warsztat znów wzięłam Knipmode – z listopada 2011 – i płaszcz  „wielowariantowy”.



W sumie – pokombinowałam go jeszcze inaczej – z pierwszego od góry usunęłam wszelkie falbanki /to za bardzo trąci ubiegłym sezonem ;-)/ i dodałam pasek z trzeciego.

Przody podprasowałam sztywnikiem, dodałam go też wokół główki rękawa na rękawach właśnie i na formach tyłu.

W pionowych szwach płaszcza ukryte są kieszenie zapinane na zamki. Zdecydowałam się na zamki kryte, bo chcę, żeby były jak najmniej widoczne.



Zszyłam szwy  poniżej i powyżej wlotów kieszeni, nie doszywając ich jednak do samych punktów wyznaczających je. Wygoda szycia przede wszystkim.  Brakujące 2-3 centymetry szwu doszyję sobie po wszyciu zamka.



Dla własnej wygody użyłam zamków dłuższych niż otwory wlotów kieszeni. Będzie je łatwiej wszywać. Po obu końcach zamka będę miała po ok. 2 cm zapasu – nie będę zmuszona szyć tuż przy zakończeniach. Przypięłam zamek z jednej strony do wlotu kieszeni, a patkę wystającą z drugiej strony przypięłam sobie odsuwając ją na bok z pola szycia.



Użyłam stopki do zamków krytych. Widać, jak taśma z ząbkami zamka wsunięta jest w rowek stopki.

Gdybym przyszywała zamek do cieńszego materiału – podważyłabym tą taśmę odkręcając ją do góry – żeby maszyna szyła jeszcze milimetr bliżej taśmy, ale w przypadku tak grubego materiału to naprawdę nieistotne…



Zapięłam zamek i przypięłam jego taśmę do patki po drugiej stronie wlotu kieszeni.



Druga strona zamka – i taśma zamka wsunięta w drugi rowek stopki.



Doszywam brakujące fragmenty szwu łączącego części przodów powyżej i poniżej wlotów kieszeni.

To jest stopka przeznaczona w zasadzie do wszywania zwykłych zamków, ale świetnie się sprawdza jako stopka do szycia w „trudnych” miejscach – tam, gdzie zwykła stopka po prostu jechałaby przekrzywiona albo wręcz nie mieściłaby się. Skorzystałam też z funkcji pozycjonowania igły, o której to funkcji pisałam w poście o spodniach.



I zamek wszyty. Zabezpieczony rygielkami po obu jego końcach.



Czas na worki kieszeni. Skroiłam je z czegoś w rodzaju atłasu – z jednej strony śliskiego jak podszewka, z drugiej – matowego i niemal „flanelowatego”. W takim przypadku trzeba pamiętać, żeby worek kieszeni ułożyć śliską stroną do materiału wierzchniego – oba materiały nie będą się zaczepiały i haczyły, a kieszeń nie będzie się podwijała i nie trzeba będzie jej poprawiać po każdym wyjęciu z niej ręki.

Jeden worek przyszyłam do jednej strony wlotu kieszeni, przeszywając patkę razem z taśmą zamka. Drugi szew po wierzchu będzie trzymał worek kieszeni na miejscu i nie będzie się on wkręcał w zamek przy rozpinaniu.



Drugą część worka kieszeni skroiłam dodając ok. 1,5 cm przy wlocie. W tym przypadku autorzy wykrojów postąpili dokładnie odwrotnie do autorów wykroju, z którego korzystałam szyjąc kremową kurtkę. Tam zapas ten był już dodany do wykroju i krojąc drugą część worka kieszeni musiałam go odciąć.

Po przyszyciu worka kieszeni do taśmy zamka z drugiej strony – zszyłam razem obie części.



Teraz mogę już włożyć chusteczkę do kieszeni. Kieszonki raczej, bo nie jest duża – ale to wynika akurat z odległości do krawędzi zapięcia…

Tym razem szyjąc płaszcz postanowiłam trzymać się zasady – najpierw wykańczamy dekolt, potem bierzemy się za rękawy. A zasada ta jest niegłupia. Często bardzo nas interesuje ogólny obrys sylwetki, to, jak będziemy w gotowej rzeczy wyglądać. A tymczasem – wszyte rękawy stanowią jednak spore obciążenie dla niewykończonego dekoltu, który ma zawsze skłonności do rozciągania się i deformacji podczas przymiarek. A to jest potem bardzo trudne do poprawienia… O ile w ogóle możliwe w niektórych przypadkach… Poza tym – mniej będzie do wywracania i wywijania w trakcie pracy nad kołnierzykiem na stójce. A biorąc pod uwagę, że mój płaszcz jest odcinany w pasie, a doszycie dołów zostawię sobie na sam koniec – będzie mi się całkiem lekko pracowało ;-)



Początek szycia kołnierzyka całkiem podobny, jak w przypadku kremowej kurtki. Zewnętrzne krawędzie jednej części skroiłam szersze, za to zszyłam je z jednakowymi dodatkami na szwy. Powstał zapas na dole kołnierza.

Aha – sztywnik naprasowałam na część wewnętrzną – tę, która będzie stanowiła podporę.



Spinam ze sobą obie krawędzie dołu tak, by zlikwidować różnicę w zapasie – podsuwając nadmiar materiału w kierunku szwu górnego i tworząc fałdę. Oczywiście, nie jestem tego w stanie zrobić na całej krawędzi, bo brzegi kołnierza już są zszyte. W zasadzie dolną krawędź można na tym etapie przeszyć. Ja jednak zostawiłam ją spiętą.




 Przypinam teraz kołnierz prawą do prawej do jednej części stójki. Do spodniej części, podprasowanej sztywnikiem.



I – znów prawą do prawej – przypinam drugą część stójki. Zszywam wszystko razem jednym szwem.



Pionowe szwy stójki zszywam ma końcu. Mogę sobie na to pozwolić, bo w moim płaszczu krawędź kołnierza jest w jednej linii z krawędzią stójki. Stójka nie jest zapinana. I znów w ruch poszły stopka do zamków i pozycjonowanie igły.

Wykrój płaszcza nie przewidywał osobno krojonego obłożenia na karku. Ja jednak postanowiłam to dodać, bo płaszcz ocieplę pikowaną podszewką i nie chcę mieć na karku grubych zwałów szwów. Z tego też powodu stójkę przyszyję nie jednym szwem, a obie jej warstwy osobno.



Obłożenie tyłu skroiłam wg formy tyłu, dopasowując jego szerokość do szerokości obłożenia przodu. Jak w sukience na specjalną okazję. Na obłożenie naprasowałam od lewej strony sztywnik. Przyszywam krojone oddzielnie obłożenia przodu do krawędzi zapięcia, zszywam szwy ramion na obłożeniach.




Przyszywam zewnętrzną część stójki do wierzchniej części płaszcza. Porównując długość nasady stójki do długości krawędzi wierzchu płaszcza przy szyi wydaje się, że tego wierzchu jest za mało, że stójka jest dłuższa…



/Przepraszam za jakość zdjęcia. Jakoś jej nie zauważyłam w okienku aparatu…/

Natomiast po ułożeniu obu fragmentów w sposób, w jaki będą się układały na ciele /wokół szyi/ okazuje się, że ten nadmiar gdzieś zniknął… To wynika z grubości materiału. Wewnętrzny obrys krawędzi jest sporo mniejszy od zewnętrznego. To jest przykładem na to, że szycie ma sobie coś z rzeźbiarstwa i niektóre z czynności trzeba po prostu wykonać w ręku, a nie płasko rozkładając elementy na stole i próbując je ujarzmić…



Teraz przyszyję obłożenie przodu do części wierzchniej przodu, przy kołnierzyku, nie doszywając go do samego kołnierzyka. Znów – z powodu grubości materiału.



Powstały róg przytnę blisko szwów.



Przyszywam wewnętrzną część stójki do obłożeń.

Maszyny różnie sobie radzą ze zszywaniem grubych materiałów. Najczęściej mimo fastrygowania czy spinania szpilkami jedna część przesuwa się w stosunku do drugiej. Pomaga prowadzenie materiału w taki właśnie sposób – podając go łukiem z góry przed stopką.



I tak to wygląda po zszyciu. Pośrodku widać dodatki na szwy stójki i kołnierzyka zszyte razem, u góry i u dołu – części stójki przyszyte osobno do wierzchu płaszcza i obłożeń.



Gdybym chciała wszyć stójkę do płaszcza jednym szwem – miałabym do pokonania tyle warstw materiału . I tak gruby wałek dodatków na szwy…



Tymczasem – nacinam dodatek na szwy na obłożeniu i odpowiadający mu dodatek na wierzchniej części płaszcza – i rozprasowuję szwy nasadowe stójki na płask, skierowując dodatki w przeciwne strony. Najbardziej skrajne dodatki na szwy skierowane są teraz na zewnątrz od stójki, leżą odpowiednio na wierzchu płaszcza i na obłożeniach.



I do zszycia mam właśnie te dodatki – jak najbliżej szwów nasadowych stójki. Aż tak udało mi się dzięki temu zmniejszyć grubość tego szwu…



Gotowy kołnierz /szwy ramion płaszcza są wg projektu przesunięte do przodu/.

Teraz zajmę się rękawami. Składającymi się z dwóch części. Po zszyciu szwu łączącego wyglądają tak:



Widać, że nie mogę tak po prostu podwinąć rękawa, bo poszerza się on do góry i brakuje szerokości na dolnej krawędzi…



Wszywam go więc do pachy, decyduję na tym etapie, czy chcę wszyć poduszki, czy nie /a chcę – małe, ale chcę/, wpinam poduszki i dopiero teraz ustalam sobie długość rękawa – plus 4 cm na podłożenie. Przez całą szerokość podłożenia przeszywam oba szwy „popuszczając” maksymalnie dodatek na szwy – żeby przedłużyć obwód krawędzi rękawa, żeby można go było następnie wygodnie i bez fałd podszyć.



Jak widać – udało się.



Do główki rękawa wszywam pasek ociepliny – wypełni ona główkę i zapobiegnie „zapadnięciu się” rękawa poniżej szwu nasadowego. Powinien być wszyty tak, żeby  razem z dodatkami na szwy utworzyć „schodki”.



Mocuję poduszki.

Pozszywałam wszystkie części płaszcza w całość, tzn. do uszytej wcześniej góry /do talii/ dołączyłam zszyty osobno dół. Pozszywałam części z ocieplanej podszewki.



Podszewkę doszyłam do obłożeń płaszcza.

Wzdłuż krawędzi podłożenia rękawów przyprasowałam sztywnik.  Pora zająć się  wyznaczeniem długości rękawa z podszewki i przyszyciem go do podłożenia. Spięłam obie warstwy rękawa na szczycie główki i na dole rękawa.



Różowa szpilka – to krawędź podłożenia… Seledynowa – linia szwu łączącego obie części.



Widok od środka – szpilka w głębi to seledynowa – czyli linia szwu. Trzeba dodać zapas na szew i ok. 1 – 1,5 cm zapasu na luz. Szpilka różowa wyznacza teraz linię dolną podszewki.



Muszę teraz wywrócić obie części i dostać się do rękawa od lewej strony, wsuwając rękę wzdłuż szwu bocznego, między podszewkę i wierzch płaszcza. Żeby mi się przy tym rękawy nie przekręciły względem siebie – spinam odpowiadające sobie szwy podszewki i wierzchu.



Po wywróceniu całości przepinam szpilkę i wsuwam rękaw z wierzchniego materiału do rękawa z podszewki. Zszywam szwem dookoła, a podłożenie mocuję do wierzchu luźnym, szerokim ściegiem krzyżykowym.

Od lewej strony mocuję luźnymi ściegami rękaw podszewki z rękawem wierzchnim w okolicy pachy oraz szczytu ramienia, zszywając dodatki na szwy.

Teraz dół płaszcza – przypinam dolną krawędź na szerokość podłożenia i zaprasowuję.



Szpilki przypięłam inaczej, niż do szycia – i uważam, żeby nie najechać na nie żelazkiem. Mogą zostać odciśnięte ślady na tkaninie, już nie do naprawienia…

Przyprasowałam pasek ze sztywnika do wierzchu,  wzdłuż krawędzi podłożenia.



A teraz muszę trochę skrócić podszewkę. Do tej pory była długości wierzchu płaszcza, nie chcę jednak, żeby spod niego wystawała… Składam ją na pół i ścinam – na środku tyłu jakieś 2,5 cm, schodząc do zgubienia przy odłożeniach przodu.



Przyszywanie jej do dolnej krawędzi wygląda właściwie tak samo, jak w przypadku kremowej kurtki, ale nieco inaczej podcinam róg na dole – stopniując go, gdyż materiał jest gruby.

Krawędź podłożenia mocuję do wierzchu tak, jak w rękawach – luźnymi i długimi ściegami ręcznymi…

Podszewka, której użyłam, jest ocieplona w zasadzie symbolicznie – toteż mogłam sobie pozwolić na zszycie jej z wierzchem. Gdyby jednak była gruba – to lepiej byłoby podłożyć tylko wierzch płaszcza, a podszewkę  skrócić, podłożyć i przymocować luźnymi rygielkami do pionowych szwów dołu płaszcza – żeby nie uciekała za wysoko i nie odsłaniała lewej strony wierzchu.

Coraz więcej zdjęć mi się „cyka” z każdym następnym postem… Czyżbym zmierzała do czegoś w rodzaju komiksu?

Przydałyby się zdjęcia gotowego płaszcza ;-) Pojawią się, gdy tylko zorganizuję sesyjkę ;-)













Jajeczko częściowo nieświeże – czyli o potrzebie wyjścia z ukrycia. Częściowego.

$
0
0
No i stało się… Założyłam sobie naiwnie, że będę w tym blogu skupiona na szyciu. Szycie, szycie i żadne tam inne dodatki. Dlatego nie widzieliście u mnie listy blogów obserwowanych, zaproszeń do candy, konkursów itp. 

Pobożne życzenia…:-) Nie da się. Po prostu – nie da się. I w sumie – nic w tym dziwnego. Skoro się upubliczniłam w jakimś stopniu… Przypomina mi się określenie o jajeczku… O tym napisać, a o tamtym – nie. No jakże to tak… Przez jakiś czas się udawało, ale tylko przez jakiś…

 Kluczem do mojego „tajemniczego ogrodu” stały się dwie niespodzianki, które – jak to niespodzianki – zaskoczyły mnie niezmiernie…

Zostałam wyróżniona /nie tyle ja, co mój blog/ tytułem "Liebster Blog" Przez Bisi Bożenę i Liwias! To miło dowiedzieć się, że włożona przeze mnie praca nie idzie na marne – i że pisane przeze mnie posty są wypełnione treściami do przełknięcia, ba – że można je polubić :-) Ale… 

Ale miło byłoby, gdybym w zamian za nominacje wykonała kawałek pracy /bo co w tym świecie jest za darmo? ;-)/, odpowiedziała na 11 pytań i wskazała 11 nominowanych… 

Szczerze mówiąc – łamałam się długo… Pisać o sobie… Pisać o innych… Hmmm… No tak, podczytuję inne blogi, podglądam, czytam, chłonę… Ale myślałam – o naiwna! – że będę mogła zostawić to dla siebie… No i poza tym – to nie jest do końca uczciwe – ba! wcale nie jest – takie zaglądanie zza rogu bez wystawiania głowy. Niby nie czytam, a czytam, niby nie chcę, żeby o mnie wiedzieli, a o innych – czemu nie… Jajeczko… Nie da się być częściowo „w stadzie” i częściowo poza nim… 

Zatem – zabieram się za pracę. Szczerze mówiąc – największy mam problem ze znalezieniem 11 blogów o liczbie obserwatorów niższej niż 200 ;-) To fajnie – bo jest dowodem na to, że ludzie interesują się sobą nawzajem! Ale oto moja lista – na którą nie mogę wpisać ani Liwias, ani Bisi Bożenę, bo regulamin zabrania ;-) I jestem w kropce, bo znalazłam też wpisy o tym, że warunek małej ilości obserwatorów nie jest niezbędny… Poza tym – co drugi blog, który chciałabym wpisać – ma już banerek Liebster Blog. Nominować autorów drugi raz – sama przyjemność, ale z kolei – zmuszać ich do odpowiadania na pytania – dopiero bez sensu… 

Czyli modyfikuję zasady ;-) Wpisuję dwie listy. Pierwsza – blogi poniżej 200 obserwatorów, a druga – powyżej ;-) Kto chce odpowiadać na pytania – niech odpowiada, a jeśli ktoś po prostu nie ma na to czasu – no to nie ma i już :-) Kolejność ustawiłam w odwrotnie-alfabetycznej. 

Grupa pierwsza – czyli na dorobku:

Zygzakiem  /nie wiem, w której grupie umieścić… :-)/

Złoty kot. Z potrzeby szycia…

Sylwia szyje 

Roxanna hcv  /nie mam pojęcia, czy umieścić Roxannę w tej, czy drugiej grupie ;-) / 

Nocne szycie Aurin 

Nef – made by Monika Magdalena 

 Moja oaza 

M.E.L.A 100 % handmade 

Krawiectwo Melanii 

Handemade by Boniffacy 

By Charczerka 


I grupa druga, czyli już osobistości: 

Zapalov 

Szycie Silanny 

Susanna szyje 

Słodka pasja 

Robótki Stefci

Monikowo.blog 

LolaJoo

BrummBLOGGing 

Bezdomna Wioletta z Szafy 

Bartas de 

Apparecchiamo? 


Wszystkich nie wymienionych i ominiętych serdecznie przepraszam, ale pamięć jest zawodna… 

A teraz pytania… 

1. Co wolisz u siebie modowe ryzyko w granicach rozsądku - czy bezpieczną elegancję? 
2. Jak myślisz – czy twój próg tolerancji na modowe ekscesy u innych jest wysoki, czy nie?  
3. Jak uważasz – czy warunki sylwetki powinny ograniczać inwencję ubraniową? 
4. Jeśli masz jakieś uwagi- czy poprawiasz swoje, już noszone rzeczy, czy raczej szyjesz następną? 
5. Twoje najdziwniejsze dzieło, które zdarzyło ci się nosić, to…? 
6. To se ne vrati – czyli czy żałujesz, że czegoś sobie nie uszyłaś /uszyłeś/ albo nie wydziergałaś /wydziergałeś/? I już tego nie zrobisz – z różnych powodów? 
7. O jedzeniu - na pewno nie dałabyś się /nie dałbyś się/namówić na spróbowanie… 
8. Największe kulinarne rozczarowanie /popełnione przez siebie lub nie/… 
9. Domowy zwierzak – właściciele tychże ponoć dzielą się na dwie grupy – tych, którzy wpuszczają je do łóżka i tych, którzy się do tego nie przyznają. A ty? 
10. Według ulubionej pory aktywności – jesteś sową czy skowronkiem? 
11. Czy lubisz, kiedy pada deszcz? 

I - odpowiedzi na pytania.

Na pytania Bożeny odpowiedziałam tutaj, a teraz czas na pytania Joasi:

1. Do którego filmu wracasz najczęściej?
 "Hair" Formana. Zdecydowanie. Drugi, którego sobie nigdy nie odpuszczam - to "Beetlejuice". 

 2. Jaka książka zawsze poprawia ci humor?
 Słowniki i encyklopedie. Może nie tyle poprawiają humor, co odstresowują.  

3. Ulubione miejsce na wyjazd? 
 Francja. Naszpikowana historią niezmiennie mnie onieśmiela.

4. Jaki rodzaj leniuchowania lubisz najbardziej?
 Leniwe. Telewizor i druty ;-)

5. Czekolada czy chipsy?
 Chipsy ;-)  

6. Czy lubisz biżuterię, jeżeli tak, to jaką najchętniej nosisz?
 No właśnie nie noszę...  

7. Jaki styl ubierania preferujesz?
 Minimalizm. Gdybym tylko nie zbaczała od tego to w jedną, to w drugą...

8. Spódnica czy spodnie? 
 Spódnica.   

9. Jakiego koloru nie znosisz? 
 Niebieskości i błękitów, zwłaszcza w wydaniu "majtkowym". W zasadzie jedyny odcień błękitu, który toleruję - ba! lubię! to błękit kwiatów cykorii podróżnika. To oczywiście w odzieży. Bo błękitne niebo nie podlega krytyce :-) 

10. Czy masz w domu czworonoga? 
Nie mam. Z rozsądku. A miałam cudowną kundliczkę Sunię... 

11. Jaki prezent gwiazdkowy sprawiłby ci największą przyjemność w tym roku?
Prenumerata pewnego czasopisma krawieckiego :-) 

Dość tego ekshibicjonizmu na dzisiaj. Koniec :-)

Od drugiej strony albo wspak

$
0
0


Dziś na szybko.

Zabrałam się za szycie bluzki. Bluzki w kratkę. Bluzki z szytymi zakładkami.

Sporo czasu temu zetknęłam się z intrygującą metodą szycia szwów zakładek, szczypanek i zaszewek – więc takich, które zaczynają się albo kończą… niczym. Wiecie, o czym mówię. O szwach jak ślepe tory pociągu. Które nie są zamknięte w okrąg albo swój początek i koniec mają ukryte w szwach bocznych czy łączących. Które wypadałoby ładnie zacząć albo zakończyć, a najlepiej, żeby to zakończenie się nie pruło i nie wysnuwało.

Zetknęłam się – i nie wypróbowałam. A teraz – stwierdziłam – przyda mi się to.

To szycie od d…drugiej strony. Od tyłu. Na wspak. Nitką z bębenka…

Nie powiem, nie było łatwo… A to się plątało, a to rwało, a to naciąg nitki był nie taki – ale udało się.

Jak to się robi?



Zaczynamy od normalnie nawleczonej maszyny. Górną nitką wyciągamy nitkę dolną, wbijając igłę tam, gdzie przyszły szew ma się kończyć. Albo zaczynać ;-) Wyciągamy z maszyny górną nitkę wraz ze szpulką. Na razie nie będą potrzebne.



Zaczynamy teraz zakładać nitkę na wspak. Nitkę z bębenka traktujemy jak… górną. Trzeba ją przeprowadzić przez górne elementy maszyny, ale odwrotnie do normalnej kolejności. Czyli – zaczynamy od przełożenia jej przez oczko igły – ale od tyłu do przodu.



Pomogłam sobie pustą rolką po niciach. Nawinęłam na nią nitkę wysnuwając ją z bębenka przez materiał i igłę. Muszę jej mieć tyle, ile trzeba do wykonania szwu plus odcinek nici potrzebny do przeprowadzenia jej przez górę maszyny. Rolkę założyłam na trzpień do szpulki górnej, zostawiając spory luźny kawał. Podniosłam stopkę. Nie szło mi zakładanie nici od końca przez układ naprężający, więc luźną nicią założyłam ją sobie jakby tradycyjnie. Góra – na szpulce, dół – zakotwiczony w bębenku. Podciągnęłam nitkę w tę i z powrotem przez układ naprężający, żeby być pewną, że „siedzi” tam, gdzie trzeba.

Opuściłam stopkę i zaczęłam szyć – od miejsca, w którym nitka wychodziła z materiału.





Tak to wygląda od prawej strony.





A tak – od lewej. Szew ma początek, ale nie ma niteczek wystrzępiających się z niego ;-) Obyło się bez przewlekania nitek na lewą stronę i wiązania supełków.  Bo szew był szyty jedną nitką ;-)



Na życzenie raz można – czyli nareszcie ktoś ma jakieś wątpliwości :-)

$
0
0


Na początek rozwiewam wątpliwości dotyczące tytułu – to przecież cytat z niemal kultowego w swoim czasie filmu.Ktoś pamięta, z jakiego?

Cieszę się okrutnie z  nawiązania czegoś w formie dialogu – Bezdomna Wioletta zapytała o co właściwie chodzi z tym szyciem wspak. Do tej pory było tak, że ja sobie pisałam, wszyscy potakiwali – i na tym koniec ;-) A Wioletta zapytała. Hura! Zapytała! Czegoś ode mnie chcą, a nie tylko popatrzą, podziękują i pójdą w inne strony /ależ to powiedzenie nabrało innego sensu w dobie stron internetowych! /

Ja też tak mam nieraz, Wioletto. Popatrzę, przyjmę do wiadomości i zastanawiam się, o co właściwie chodzi. Szczególnie jeśli chodzi o opisy szycia. Nigdy nie czytam opisów Burdy przed rozpoczęciem szycia, bo i tak nie wiem, o co tam biega, bo wyobraźni mi nie starcza i po chwili czytania o przekładaniu, odwracaniu i przeciąganiu macham ręką ze zrezygnowaniem. Okaże się „w praniu”, czyli w ferworze walki, kiedy już będę na konkretnym etapie mając rzecz w ręku.

Zatem, Wioletto, jeśli będziesz kiedyś szyła zakładki – na dowolnym materiale, albo zaszewki w materiale przejrzystym i cienkim – ta metoda może ci się przydać.



Wzięłam kawałek starego prześcieradła, które miałam pod ręką i uszyłam na nim dwie zakładki. Coś podobnego będę miała na plecach w bluzce zakładanej przez głowę – element dekoracyjny , a jednocześnie dodający niezbędnego luzu i objętości tam, gdzie trzeba. Nici – które miałam w maszynie, nawet nie troszczyłam się o regulację ich naprężenia ;-) Co widać ;-)



Ta zakładka została uszyta metodą wspakową. Nitka jakby nigdzie się nie zaczyna ani nie kończy – tj. nie ma nigdzie jej wiszącej czy wystającej końcówki, nic nie przeciągałam na lewą stronę. Żywcem jak spod maszyny wyszło.



To druga strona tego samego szwu. Po drugiej stronie zakładki.



A to druga zakładka, uszyta i zakończona tradycyjnie – ryglowaniem. Koniec nitki nie docięty, ale nawet i po docięciu będzie widoczny. Po drugiej stronie wisi drugi koniec nitki ;-)

Mogłabym co prawda nie ryglować, przeciągnąć igłą obie nitki na lewą stronę materiału i zawiązać supełek, żeby te nitki zabezpieczyć przed rozłażeniem się, a szew przed pruciem, ale skoro wypatrzyłam metodę wspakową – no to przecież oczywiste, że mnie kusiło, żeby wypróbować ;-)

Aha – wbrew tytułowi wątku wcale nie twierdzę, że postanowiłam  tylko raz się ugiąć się i spreparować wpis na temat zadany przez kogoś z was ;-)  Wcale nie ;-)


Bluzka w kratkę – czyli odrobina cwaniactwa nie zaszkodzi

$
0
0


Kratka… Jeden z bardziej niewdzięcznych deseni do szycia ;-) Ale sympatyczna w noszeniu. Może doprowadzić do frustracji i wojen, bo nie zawsze da się nad nią zapanować…

Na pewno jest bardziej kosztowna niż gładkie materiały. Im większa kratka, tym więcej materiału powinno się kupić. A jeśli jest do tego asymetryczna… Kupując materiał w dużą, asymetryczną kratkę trzeba się nastawić na zużycie większe nawet o 30 %.

Bo krojąc materiał trzeba kratkę dopasowywać. Niechlujne nie schodzenie się kratki na prostych szwach lepiej pozostawić masowym azjatyckim produkcjom.

Kratce trzeba się dobrze przyjrzeć w sklepie, bo nie ma nic gorszego niż kratka krzywo utkana lub nadrukowana. Wtedy nic już nie pomoże. Kierunek nitki będzie odbiegał od linii kratki, tworząc z nią dowolne kąty i z takiego materiału nic nie wyczarujemy. Materiał krzywo ułożony po tkaniu można próbować ponaciągać, zwłaszcza pod skosem, traktując go tak, jak nasze babcie traktowały /czyli naciągały/ bieliznę pościelową przed maglowaniem. To może pomóc przemieścić się nieco nitkom osnowy i wątku i łatwiej będzie dopasowywać wzór.

Jak zwykle ostatnio - będę szyć po niderlandzku ;-) Knipmode 11/2011, mod.9. 



Przede wszystkim – trzeba się zdecydować, gdzie będzie przebiegać na kratce linia środka każdej z części wykroju. Głównie środka przodu i tyłu. Bo idealnie byłoby, gdyby w obu elementach przebiegała w tym samym miejscu wzoru, w połowie deseniu. Nie można zagwarantować, że zbiegnie się idealnie na szwach ramion, bo w części wykrojów ramię tyłu jest ciut dłuższe niż ramię przodu i po wdaniu materiału kratka i tak się „rozjedzie”.  To samo się z nią stanie w rękawach raglanowych – kratka dopasowana pod pachą raczej na pewno nie będzie już tak miła na szczycie szwu i rękaw nie pogodzi się z przodem ani tyłem ;-).

Materiał pochodził z gigantycznych zapasów ;-), więc postanowiłam kroić możliwie oszczędnie. Z tego powodu środki przodu i tyłu wypadły w tym samym miejscu, ale na bokach kratka nie mogła się zgrać idealnie  wzdłuż poziomych i pionowych linii. Postawiłam na zgranie linii poziomych, bo dysonans w tym układzie jest bardziej widoczny.



To jest górna krawędź tyłu. I widok na równiutko złożony wzdłuż kratek materiał.



Rogi przodu i tyłu wypadły na dolnej krawędzi kratki.



A tu – róg górnej krawędzi bodajże przodu i przedniej części rękawa. Widać tu, że kąt nachylenia obu krawędzi nie jest jednakowy, więc niemal niemożliwe będzie dopasowanie kratek na szwach nasadowych rękawów. Będzie to widać na zdjęciu gotowej bluzki – pod pachą kratka się ładnie zgadza, a im wyżej – tym bardziej się rozjeżdża. Cóż, robię co mogę… Pewne rzeczy są ode mnie niezależne.



Prawa część plastronu przodu. Na jego szablonie – i na szablonie tyłu – mam zaznaczone linie zakładek. Mówiąc szczerze, w momencie zatoru umysłowego można popaść w niezłą konfuzję – co autor miał na myśli i jak do tego podejść. Opisy w żurnalu i na arkuszu wykrojów sporządzone w mało opanowanym przeze mnie języku niderlandzkim. W ogóle nie opanowanym. Czyli – mało przydatne, nawet po skorzystaniu ze słownika czy translatora trudno orzec, czy tłumaczenie oddaje to, co powinno ;-)  Strzałki na liniach wskazują, że owe linie to linie styku załamania materiału – czyli grzbietu zakładki – z odpowiednią linią, do której to załamanie należy przyłożyć. Pokazują jednocześnie kierunek, w którym „kładą się” zakładki. Absolutnie nie są to linie szwów, a za takie można by je wziąć.  Żeby się z tej konfuzji wyplątać – najwygodniej jest ćwiczebnie złożyć zakładki na papierowym szablonie, biorąc do tego fragment z zygzakowato wyciętym brzegiem. Te zygzaki po prawidłowym złożeniu zakładek powinny ułożyć się w logiczną, gładką linię.



Tak, jak tutaj. I teraz właściwie dowolną sprawą jest, czy szwy przytrzymujące te zakładki będą przebiegały przez całą grubość zakładki /czyli 3 warstwy materiału/, inaczej mówiąc wzdłuż wbitych szpilek, czy u nasady zakładki, po jej odgięciu /przez 2 warstwy materiału/ - 2 mm obok. Ja przeszyję przez zakładki.

Na lewej części plastronu są falbanki. Skroiłam je ze skosu, z pasków o podwójnej szerokości, złożonych następnie wzdłuż na pół i zaprasowanych. Zabiorę się za marszczenie.



Przeszyłam falbankę dwukrotnie wzdłuż brzegu ściegiem o największej długości. Za każdym razem wyciągałam dłuższe „ogony” z nitek przed rozpoczęciem szycia, a po jego zakończeniu odcinałam nitki pozostawiając podobne „ogony” po drugiej stronie. Muszę mieć za co wygodnie złapać, żeby ściągnąć nitkę i związać supełek. Pierwszy szew – ok. pół centymetra od krawędzi, drugi – ok. centymetra od pierwszego. Falbankę będę przyszywać pomiędzy oboma szwami, więc odległości te są istotne.



Odnajduję nitki pochodzące ze szpulki w bębenku i pociągając za dwie nitki na jednej krawędzi jednocześnie ściągam falbankę do pożądanej długości – czyli do długości krawędzi, na którą będę ją naszywać. Nitki łatwo zerwać, więc przy bardziej opornych, ścisłych materiałach najlepiej ściągać nitki to od jednej, to od drugiej krawędzi falbanki. Grunt, żeby pilnować jednakowego stopnia naprężenia obu szwów. Wtedy jest gwarancja, że falbanka będzie najrówniej i najładniej zmarszczona.

Po ustaleniu stopnia ściągnięcia falbanki i jej gotowej długości związałam razem wszystkie cztery nitki na jednym krańcu falbanki, to samo powtórzyłam na drugim. Niepotrzebne „ogony” odcięłam, żeby nie wplątywały się w szwy.



Rozprowadziłam marszczenia równomiernie, pozostawiając nie zmarszczone fragmenty na początku i końcu – będą wpuszczone w szwy, a gdybym je zmarszczyła – szwy w tym miejscu mogłyby nie wyglądać ładnie, a dodatki na szwy byłyby pogrubione i uwypuklone.




U nasady plastronu też będzie marszczenie – tu przygotowałam je nieco inaczej, szwem w jednym ciągu, zawracając na końcu marszczenia i szyjąc z powrotem 1 cm dalej. Nitki od górnej szpulki od razu związałam i przycięłam po jednej stronie materiału, pozostawiając „ogony” po drugiej.



Obie części plastronu mam już przygotowane. Przyszyłam je do krawędzi wycięcia na przodzie  bluzki, kończąc szycie w miejscach oznaczonych czerwonymi kropkami.



Dopiero teraz dopasowałam długość marszczenia u nasady plastronu i rozprowadziłam je w miarę porządnie. Związałam i obcięłam nitki pomagające mi marszczyć materiał.

Zrobiłam skośne nacięcia na dodatkach na szwy na przodzie bluzki – od rogu nasady plastronu do końca szwu mocującego plastron.  Bez obawy –nie powinno się nic strzępić, bo cięcia biegnące skośnie w stosunku do nici wątku i osnowy materiału są w zasadzie niestrzępiące się. Gdyby materiał był szczególnie delikatny, albo bardzo rzadko tkany, to w tym miejscu można przed wzięciem w rękę nożyczek nakleić kwadraciki sztywnika, które ustabilizują materiał.



Złożyłam przód bluzki pozostawiając wystające dodatki na szwy nasady plastronu i przyszyłam jego dół  do przodu bluzki, zaczynając i kończąc szew w miejscach oznaczonych czerwonymi kropkami. To te same kropki, co na poprzednich zdjęciach. Pionowy i poziomy szew , którymi przyszyłam plastron, stykają się w tym miejscu.


Zabieram się za rękawy – za wykończenie rozcięć przy mankietach i uszycie tychże.



Skroiłam paseczki plisek do wykończenia rozcięcia, dwa razy dłuższe niż rozcięcie, a szerokie na ok. 3 cm. Nacięłam rozcięcie wg oznaczeń na wykroju. Rozłożyłam je tak, by utworzyło linię prostą. Podłożyłam pod spód pliskę i przyszyłam ją bliziutko brzegu – mniej więcej 2 mm od niej.



Dodatkowo, dla pewności, przeszyłam wąziutkim ściegiem zygzakowym uważając, żeby zygzak nie przekroczył linii szwu prostego.



Zaprasowałam powstały szew w kierunku do wewnątrz nacięcia, pliskę złożyłam tak, żeby niemal stykała się krawędzią z brzegiem nacięcia  i również zaprasowałam.



Tak to wygląda po odwinięciu. Udało się nie zaszyć żadnej zakładeczki, nic nie trafiło pod igłę przypadkowo.



Jeszcze raz składam pliskę – tak żeby jej krawędź wysunęła się milimetr poza szew nasadowy i zaprasowuję. Przeszywam po prawej stronie tuż obok rowka szwu nasadowego pliski. Można było zrobić nieco inaczej. W zasadzie to kwestia wyboru – można ją złożyć tak, żeby krawędź stykała się ze szwem nasadowym, ale wtedy trzeba bardziej uważać przyszywając pliskę maszynowo, bo trudniej jest wyczuć, czy brzegi przypadkiem nie rozsunęły się po lewej stronie i czy szwu nie trzeba będzie poprawiać. Można też pliskę przyszyć ręcznie do szwu nasadowego i właściwie tak powinnam była zrobić, trzymając się zasady „slow sewing”, czyli „nieśpiesznego szycia”…Ok. Poprawię się ;-)



Tak wygląda pliska przyszyta „fast sewingiem” ;-)



Po wewnętrznej stronie, po złożeniu pliski przeszywam krótki, skośny szew. Zabezpieczy rozcięcie przed przypadkowym rozdarciem w razie nadmiernego rozciągnięcia go.

Ułożyłam fałdki po obu stronach rozcięcia i zabiorę się za skrojone ze skosu mankiety.



Przyprasowałam sztywnik o wymiarach gotowego mankietu, bez dodawania zapasów na szwy.

Nie ma chyba jedynej i niepodważalnej zasady mówiącej, po której stronie mankietu, stójki czy kołnierzyka powinno się podprasowywać sztywnik.  Nawet gdyby była – łatwo ją obalić. Jak zwykle – jest to kwestia wyboru. Niektóre materiały wzmocnione sztywnikiem wyglądąją nienaturalnie, niektóre zmieniają swoją fakturę – wtedy dałabym go od niewidocznej strony. Z kolei elementy skrojone ze skosu lepiej ujarzmić, bo podczas prasowania będą pracowały pod żelazkiem /trudno zachować zasadę prasowania zgodnie z kierunkiem materiału/ i mogą powstać fałdki i załamania albo na krawędzi mankietu, albo na linii zszycia z rękawem. Wtedy lepiej ukryć taki feler od wewnątrz i sztywnik przyprasować do części zewnętrznej.

Przed przyszyciem mankietu trzeba złożyć i równo przyciąć względem siebie oba końce rozcięcia wykończonego pliską. Wbrew pozorom całkiem często zdarza się minimalne przesunięcie, które po przyszyciu mankietu będzie gryzło w oczy ;-)






Zwykle najpierw biorę się za wykończenie końców mankietu – będę miała wystające krawędzie po obu stronach, bo zachciało mi się bluzki z mankietami zapinanymi na spinki.

Odwijam końce mankietu prawą do prawej i spinam.



Następnie przeszywam wzdłuż krótszego boku, potem – od brzegu do szwu nasadowego mankietu i rękawa, tworząc jakby jego przedłużenie. Złapałam się na tym, że kiedy robię to jednym ciągiem, szyjąc do rogu sztywnika i potem odwracając całość pod stopką, że mam wtedy większe skłonności do skręcania szwu, a kąt szwu nie jest wtedy prosty. Dwa szwy nie pochłaniają więcej czasu, a efekt jest lepszy. Obcinam róg dodatków na szwy.



Oba końce wykończone, mankiet zaprasowany i jego spód przygotowany do przyszycia do rękawa drugim szwem.



Tym razem ręcznie ;-)



Gotowy mankiet. Bystre oko zauważy, że na poprzednich zdjęciach końce mankietu są dłuższe. Cóż, był to objaw kolejnego zatoru umysłowego – mankiet „spinkowy” nie musi mieć tych końców tak wyciągniętych, ba – nie może, bo wyglądał tragicznie. Tyle dobrze, że prucia nie było – wystarczyło przeszyć dwa szwy na nowo ;-)



Uszyte. Udało mi się w niezmierzonych zapasach odnaleźć guziki zupełnie neutralne, pasujące do koloru bluzki, więc będę mogła założyć i spinki „złote”, i „srebrne”. Spinek w innych kolorach jeszcze nie mam póki co ;-) Ale coś wykombinuję… Można połączyć dwa guziki na stopce. Można zrobić takowe choćby z modeliny. Można kupić… O tym jeszcze pomyślę ;-) Jak Scarlett  O’Hara – jutro… ;-)

No i gdzie tu miejsce na tytułowe cwaniactwo? Ano, szyjąc z kratki trzeba się pogodzić z dopasowywaniem jej na poszczególnych elementach /z różnym skutkiem zresztą/, albo – co się da kroić ze skosu ;-) Jak mankiety i stójkę chociażby. Gdyby oba plastrony nie były takie skomplikowane, a zupełnie gładkie – też skroiłabym je ze skosu. No i wtedy ładnie odznaczałyby się na bluzce. Chociaż na tym zdjęciu widać, jak ładnie udało mi się dopasować kratkę na przodzie, plastronie i osobno krojonej plisie zapięcia – to przez zakładki kratka się poszatkowała i wygląda dziwnie, jeśli zakładki się nie odchylają wyjaśniając, skąd to się wzięło.



A tu cała posągowa postać wciśnięta między zegar, komodę, drugą komodę i kontakt z wetkniętą wtyczką. Do tego dziwne odblaski słońca na ścianie. Cóż… Temat obróbki zdjęć jest mi obcy…Właściwie to na innym zdjęciu wymazałam wszystko pracowicie Gimpem, ale to zdjęcie mi się bardziej podoba… Coś z tym Gimpowym niedouczeniem muszę zrobić – ale może jutro… ;-)












Viewing all 60 articles
Browse latest View live